„Chyba problemem jest to, że on się przy niej onanizuje?” – uniosła brwi pani od seksu (dziennikarka), rozmawiając z panem od seksu (seksuologiem). Oglądanie nowych odcinków „Dobrego seksu” zazwyczaj sprawia, że ręce mi po cycki opadają.
Rozmowa dotyczyła chyba przeszkód w uprawianiu seksu – że sąsiedzi za ścianą, płaczące dzieci w kawalerkach, pomieszkiwanie z teściami. Okej, sama niedawno mieszkałam w wielkiej płycie i sąsiadom z góry pukałam w ich podłogę, a mój sufit. Regularnie, co drugi dzień o 1:30 w nocy rozlegało się nad moją głową miarowe skrzypienie łóżka, które trwało przeważnie 11 minut. Żadnych wrzasków, jęków, tylko dźwięk brzydkiego tapczanu na osiedlu, gdzie śmiertelność jest wysoka z powodu zatrucia azbestem. Tak ze mnie wyłaziła też zazdrość, ot co, że ja pracuję albo książki czytam, a ci sobie urządzają jakieś bunga-bunga w swoim M2. Pozostałych problemów nie doświadczyłam, bo dzieci nie mam, a w domu rodzicieli prywatność zawsze była normą, nie przywilejem, więc zamknięte drzwi, w których dodatkowo można przekręcić klucz, stanowiły zawsze jasny sygnał: nie przeszkadzać. Bo jak człowiek nie ma problemów, to je sobie wymyśla.
Dziennikarka prowadząca rozmowę wystąpiła jako głos społeczeństwa, twierdząc, że chyba jest coś nie tak, że facet w związku i to jeszcze z żoną leżącą obok (w tym samym łóżku było też dziecko, ale je pomijam, bo niemowlak raczej ma gdzieś, co robią przy nim rodzice), pcha ręce pod kołdrę i robi sobie dobrze. Niektórym to chyba wciąż się wydaje, że masturbacja jest tylko dla samotnych niewyżytych, bo sakramentalne „tak” czy „będziesz ze mną chodzić?” już na zawsze ukierunkowują zainteresowania seksualne na tę drugą połówkę. Wchodzenie w relację to najwidoczniej oddawanie we władanie swoich intymnych części komuś innemu. Dotykanie własnych genitaliów urasta do poziomu zdrady i napędza lawinę pytań egzystencjalnych u drugiej strony: „czy już mu nie wystarczam?”. Ekstremalnie zazdrośni kochankowie nawet nie pozwalają swoim partnerkom gmerać przy waginach podczas seksu penetracyjnego, bo tak bardzo za wszystko chcą być odpowiedzialni sami. Tak, znałam takiego jednego.
Pisząc o potworze-wibratorze, wspomniałam o zdziwieniu mojego partnera faktem, iż będąc z nim w związku, masturbuję się. Bo zboczona kobieta zboczoną kobietą, ale partnerka, która w jakiś sposób sprawia, że facet traci wiarę w umiejętności zaspokajania jej, jest tworem wprost nie do zniesienia. Faceta nigdy nie zadowolisz – albo oskarża cię o brak orgazmów, albo obraża się za chęć zadbania o nie. Tylko co robić, gdy popyt przewyższa podaż? Zazwyczaj jedno w związku jest bardziej rozbuchane seksualnie, cudów nie ma. Wtedy należy zrozumieć, albo zwinąć żagle i płynąć do innego portu. Zawsze można się też udać po pomoc do specjalisty, ale jak ktoś nie umie pogadać w związku o swoich problemach, to pewnie nie zwerbalizuje swoich rozterek gdzieś poza nim. Jak by nie było, na forach internetowych to głównie babki żalą się, że ich mężczyźni oglądają w internetach porno i się onanizują, gdy te za wszelką cenę chcą ich od monitorów odgonić. No tak, można się wkurzyć i zaplątać we własnej głowie. Skoro kobieta łazi wokół niego, co prawda nie wygląda jak panie w filmach, może nawet nie robi tego, co panie w filmach, ale jest żywa i dostępna, a ten woli bawić się ze swoim penisem, nie z nią? Jeżeli to jedyne, co partner robi, pewnie należy zacząć się martwić, kable poprzecinać, walizki spakować, ale jak życie seksualne jest w porządku i incydent masturbacyjny to mniej lub bardziej przypadkowe odkrycie, nie ma czym sobie zawracać głowy. Pula orgazmów się przecież nie wyczerpuje, a dbanie o swoje potrzeby nie świadczy o byciu degeneratem czy degeneratką. Dla mnie idealnym rozwiązaniem jest nie ukrywać takich rzeczy, ale też szanuję tych, którzy zwyczajnie wolą nie wiedzieć, a szczerość w ich relacjach to edycja limitowana.
Wykluczam, rzecz jasna, sytuacje, w których masturbacji towarzyszy korzystanie z czatów towarzyskich, numerów zero-siedemset czy wideo-ruletek. Te ogólnie są przyczyną sieroctwa i nędzy.
Jeżeli ująć popęd seksualny i chęć jego zaspokajania nie tylko w kategoriach czegoś, co pozwala cementować i celebrować związek, budować intymność, ale też stanowi naturalną potrzebę życiową ssaka naczelnego, masturbacja wydaje się bardzo zasadnym wyborem. Uruchamia się moduł: potrzeba = zaspokoić!, który wyklucza czekanie aż ona obierze ziemniaki, wchłonie się jej maseczka albo on skończy czytać gazetę. Czasem człowiek ma po prostu ochotę na szybki i niezobowiązujący orgazm. Szybki – bo wie, jak siebie samego należycie obsłużyć, a niezobowiązujący – bo nikt się po fakcie nie podstawia, wrzeszcząc „a teraz moja kolej” i nie chce się przytulać w nieskończoność. I chrzanić tych, którzy twierdzą, że orgazm osiągnięty w wyniku masturbacji jest „nieprawdziwy”. Bo jeżeli to nie jest orgazm, to co? Marny ersatz? Uważam, że warto poświęcić trochę egoistycznej uwagi samemu sobie. Bo to jest trochę tak, jak z „szybkim seksem przed pracą”. W niego już nie uwierzę, bo on nigdy nie jest szybki, trwa zdecydowanie za długo, a po fakcie kolana mi się nie łączą i zazwyczaj biegnę spóźniona. A jak już do pracy dotrę, to wszystko mi z rąk leci. Chłop by w domu został i sam sobie dobrze zrobił, wyszłoby mu na zdrowie, a ja nie plątałabym się w sytuacje zagrożenia życia i wszyscy byliby zadowoleni.
Ten od potwora, otrząsnąwszy się z szoku i wygłosiwszy „myślałem, że jest nam dobrze”, nagle odpalił iskierki w oczach, po czym zapytał, czy zrobiłabym „to” przy nim. I to jest właśnie takie myślenie – jak oczy nie widzą, to sercu żal, a jak już się przy akcie zasiądzie i może nadzorować, to prawie tak, jakby się było sprawcą całego zdarzenia. Sama jestem zdania, że obserwując, można się wiele nauczyć, dowiedzieć, co lubi druga osoba. Tylko znów – masturbowanie się „pod widownię” może zwyczajnie nie wypalić. Znów sytuacja porno bez kamer, strach przed wyglądaniem głupio i tak dalej. Ale jak dwoje ludzi jest ze sobą blisko, to wszelkie bariery znikają. Podobno idealną sytuacją (jak podkreślił pan seksuolog) jest możliwość masturbowania się przy partnerze/partnerce z taką samą swobodą, jak na przykład jedzenie przy nim/niej. Niektórzy jednak wolą zachować zabawy solo tylko dla siebie i to też jest zrozumiałe.
Tylko przyznaj się, po co ci zabawka, ten mały osobisty masażer w szufladce przy łóżku? Na czasy pomiędzy jednym związkiem a drugim?
Komentarze zamknięte.