Wiele osób przedmiotów do masturbacji szuka w swojej szufladzie na warzywa czy w misie na owoce. W końcu człowiek to stworzenie seksualnie kreatywne i jeśli coś pobudza jego seksualną wyobraźnię, z pewnością z tego skorzysta. Anja Koschemann, założycielka marki SelfDelve, nie odbiera nikomu prawa do tego typu erotycznych eksploracji – proponuje jednak rozwiązanie… bez pestycydów.
Drezdeńskie studio Anji Koschemann odwiedziłam w sierpniu. Już od progu czułam się jak dziecko w sklepie z cukierkami, bo kolorowe dilda były dosłownie wszędzie. Częściowo był z nich zrobiony nawet obraz wiszący na jednej ze ścian. Nic więc dziwnego, że pytanie, które naczęściej padało z moich ust podczas tej wizyty to: „Mogę dotknąć?”.
Akurat trafiłam na moment, w którym Carola, pracownica SelfDelve, wlewała silikon do form. Był poniedziałek, trzeba było dorobić partię kukurydzy – najpopularniejszego modelu marki.
Kiedy żółte kolby powoli zastygały, Anja i ja zaczęłyśmy rozmowę.
Początki SelfDelve
Okazuje się, że pierwsze dilda Anja stworzyła do własnego użytku. Cóż, nie bez powodu mówi się, że potrzeba jest matką wynalazków.
Byłam w związku i w naszym życiu seksualnym zaczęło wiać nudą. Postanowiliśmy więc ożywić je gadżetami erotycznymi.
To było 15 lat temu. Na rynku nie było wówczas atrakcyjnych i kolorowych gadżetów erotycznych – wszędzie tylko penisy, na dodatek nienajlepszej jakości. Pracowałam wtedy w laboratorium chemicznym i kiedy zapoznałam się z materiałami, z których były zrobione te zabawki, stwierdziłam, że nie chcę ich w pobliżu mojego ciała.
Razem z moim partnerem szukaliśmy dalej. Któregoś dnia on zaproponował owoce i warzywa, padło na kukurydzę. Choć struktura wydawała mi się interesująca, twardość i pestycydy już nie. Wpadłam więc na pomysł, aby połączyć naturalną formę z bezpiecznymi dla ciała materiałami.
Po pracy i w weekendy zaczęłam więc eksperymentować z produkcją dild.
Projekt okazał się strzałem w dziesiątkę. Kiedy znajomi dowiedzieli się, co Anja robi po godzinach, pojawiły się prośby, aby zrobiła zabawki również dla nich. Osób chętnych na owocowe i warzywne dilda było tyle, że Anja, która dotąd produkowała gadżety w czynie społecznym, zaczęła robić to w zamian za pokrycie kosztów materiałów – wysokiej klasy silikon nie jest przecież tani. To ani odrobinę ich nie zniechęciło, chcieli płacić za jej pracę. W głowie Anji pojawiła się myśl, że produkcję dild mogłaby przekuć w realny biznes.
Dała sobie rok na stworzenie marki – postanowiła, że jeśli pomysł nie chwyci, a ludzie nie będą zainteresowani kupowaniem jej dild, po prostu wróci na etat do laboratorium.
Nie wróciła.
Potęga małych manufaktur
Dziś dilda SelfDelve wysyłane są na cały świat – do Japonii, Australii, Stanów Zjednoczonych.
Moje dilda kupują też ludzie z krajów, w których gadżety erotyczne są nielegalne. Zawartość przesyłki deklaruję wtedy jako „dekoracyjne warzywa i owoce”.
Póki co paczki dotarły do wszystkich.
Czuję, że w ten sposób pomagam osobom, które chcą eksplorować swoją seksualność.
Tym bardziej imponujące wydaje się więc to, że w studio pracują jedynie Anja i Carola. Siłą SelfDelve jest to, że naprawdę robi coś, czego na tę chwilę nie oferuje nikt inny. Doświadczenia Anji z laboratorium chemicznego przydają się w tworzeniu bezpiecznych dla ciała, ale też atrakcyjnych gadżetów. Zabawki SelfDelve nie tylko można zamówić w różnych twardościach (choć większe modele lepiej wchodzą, kiedy są miękkie – #potwierdzoneinfo) czy barwach – większość z nich zmienia kolor pod wpływem ciepła, a realistyczne kolory gwarantuje specjalna technika malowania na silikonie.
Obecnie coraz częściej marka decyduje się na wspóprace z designer_k_ami z innych krajów. Gadżety projektowały między innymi artystki z Austrii i Turcji. Anja nie miałaby nic przeciwko, gdyby za kolejną interesującą kolaboracją stał ktoś z Polski.
Kukurydziany stroker, analny grzybek
W bogatej kolekcji SelfDelve znajduje się ponad 30 modeli gadżetów erotycznych. Choć przeważają dilda, w ofercie są też kneble, malinki do masażu łechtaczki czy miękkie masturbatory ze strukturą skopiowaną z kolby kukurydzy.
Często chodzę na lokalny targ w poszukiwaniu modeli do kolejnych dild. Muszę znaleźć idealną kukurydzę, idealnego ogórka, idealną paprykę. Ispiracje znajduję też na łonie natury.
Idealny kształt to podstawa, ponieważ Anja kopiuje dany owoc, warzywo lub przedmiot w skali 1:1. Zdarza się jednak, że po wypróbowaniu (tak, nowe gadżety są testowane przez prawdziwych ludzi!) dana forma niekoniecznie spełnia oczekiwania. Wówczas poszukiwania są wznawiane.
Marka SelfDelve oferuje także produkty robione na zamówienie – czasem to osoby kupujące podsyłają Anji prototypy z drewna lub gliny, które ona następnie zamienia w silikonowe akcesoria. Niedawno zaopatrzyła lokalną szkołę masażu joni w silikonowe modele wulw, które służą do nauki.
Oprócz prowadzenia sprzedaży bezpośredniej, Anja współpracuje też z kilkoma sklepami, jednak selekcjonuje je nad wyraz ostrożnie. Chce, aby były to małe biznesy z duszą, które mają w sobie „to coś” i którym można zaufać. Dlatego dilda SelfDelve najłatwiej znaleźć na stronie marki, na Etsy, a już wkrótce w… queer sex shopie Kinky Winky!
Komentarze zamknięte.
Pingback:
Errol
9 października 2019 at 23:42Znalazłam warzywka na Hey Epiphora j są takie śliczne i zabawne, że chyba zai westuję kiedyś w kukurydzę, bakłażana czy innego szparaga. Ucieszyłam się, widząc je u Ciebie, ucieszę się jak spotkam je w Kinky Winky.