Kiedy ostatnio malowałaś palcami? A całym ciałem?
Podobno w biznesie najprostsze pomysły bardzo często okazują się najlepsze. Tak jest w przypadku Love Is Art – zestawu, dzięki któremu każda para może namalować własny abstrakcyjny obraz, uprawiając seks na rozłożonym na podłodze płótnie, upaćkawszy się uprzednio farbą.

Nie jest to wyjątkowy pomysł – podobne eksperymenty artystyczne w latach ’50 ubiegłego wieku robił Yves Klein. Klein używał nagich ciał modelek jako narzędzi do malowania: najpierw smarował kobiety farbą, a nastpnie targał nimi po płótnie. Czasem, jak miał dobry dzień, korpusy modelek służyły mu za stemple.
Seks na płótnie | ??? | Profit
Twórcą zestawu Love Is Art jest Jeremy Brown, malarz-abstrakcjonista, a historia jego biznesu jest naprawdę banalna. Malarz miał w swoim domu obraz stworzony podczas uprawiania seksu (ach, ci artyści!), obraz przyuważyła koleżanka i kiedy dowiedziała się, jak powstał, zapragnęła wykreować własne erotyczne dzieło. Brown przygotował dla niej pierwszy komplet potrzebnych akcesoriów, aby następnie uznać, że w sumie więcej par mogłoby się w ten sposób pobawić w zaciszu własnych sypialni.
Mogłabym i ja, bo lubię od czasu do czasu wyżyć się artystycznie.
Uwiecznić intymność
Przyznaję, że nie potrafiłabym funkcjonować w związku z osobą, która nie chciałaby wytarzać się ze mną na golasa w farbie. Albo bardziej precyzyjnie – nie spełniałabym się w seksualnej relacji, w której brakowałoby elementu zabawy, bo po prostu nie znoszę, gdy w seksie wszystko jest śmiertelnie na serio. Taka jest po prostu moja erotyczna ekspresja i do mojej erotycznej ekspresji pasuje brudny, kolorowy seks.
Love Is Art w cudowny sposób udowadnia, że własną seksualność można dokumentować na bardzo wiele sposobów i że nie zawsze muszą to być formy tak dosłowne, jak fotografia lub film. Nie każdy czuje się dobrze przed kamerą, w tym pisząca te słowa, nie każdy chce ryzykować upublicznienie intymnych materiałów. Dzieło stworzone w ten sposób można nawet umieścić w centralnym punkcie domu i uchodzić w towarzystwie nie za lekko ekshibicjonistyczną, artystyczną duszę, a hipstera, który z jakiegoś powodu wiesza sobie kleksy na ścianie. Win-win.
Zestaw do malowania ciałem jest nie tylko świetną zabawą, ale również doskonałym sposobem na pobudzenie erotycznej kreatywności i – chyba przede wszystkim – zapisem niecodziennego doświadczenia, niezależnie od okazji.
Co jest w środku?
Widać, że twórcy Love Is Art pomyśleli o wszystkim, bo w zestawie znajdują się nie tylko płótno oraz nietoksyczne farby, ale również podkładka pod płótno, jednorazowe kapcie, żeby można było zaraz po akcie strzelistym pobiec do łazienki, a także myjka, żeby się jeszcze wyszorować.
Przyznam szczerze, że nie znam się na artykułach malarskich, więc trudno mi stwierdzić, czy farby dostępne w sklepach dla artystów są bezpieczne dla ciała, dlatego ufam, że Love Is Art rzeczywiście podjęło wysiłek, aby farby w zestawie były przyjazne nawet najbardziej intymnym miejscom.
Komplety zostały przygotowane z myślą o wielbicielach różnych kombinacji kolorystycznych (dotyczy to nie tylko farb, ale i płócien) i obecnie sprzedawane są a Ameryce Północnej, w Australii i w Europie.
Nie jest to wyjątkowo drogie przeżycie, bo przeciętny koszt zakupu Love Is Art Kit to około 60 dolarów, zdarzają się też promocje (na przykład z okazji Black Friday ceny zestawów były obniżone o 40%). Nie ukrywam, że mam nadzieję, iż jakiś polski dystrybutor pokusi się o wprowadzenie zestawów do oferty! W Europie na chwilę obecną są do kupienia w krajach Beneluksu, w Wielkiej Brytanii i Hiszpanii (z możliwością wysyłki do Polski), ale zdecydowanie dużo wygodniejsza (i tańsza) byłaby możliwość kupienia Love Is Art na miejscu.
Sama widziałabym Love Is Art Kit w roli prezentu z okazji rocznicy, walentynek (tak, wiem, że w tym roku to już trochę za późno), ślubu, a nawet na gwiazdkę. Chociaż mi za okazję wystarczyłoby stwierdzenie „upaćkajmy się farbą na golasa, bo jest weekend i w sumie dawno nie mazaliśmy się różnymi substancjami”…
Przymierzam się do zamówienia kilku zestawów, ponieważ nie tylko nie mogę zdecydować się na jedną wersję kolorystyczną, ale mam też ochotę zrobić z partnerem własną wersję malarskich eksperymentów Yvesa Kleina. A potem powiesić dzieła we wszystkich możliwych pokojach, a jak nie wystarczy miejsca, to nawet nad kiblem.
A czy ty zdecydował(a)byś się na taki erotyczny eksperyment artystyczny? Czy może to tylko ja bezustannie chcę być goła „dla sztuki”?
zdjęcia – Love Is Art
Komentarze zamknięte.
Pingback:
Greg
31 sierpnia 2017 at 10:35Swiss Navy All Natural
REWELACJA!
Poślizg na długi czas, nie uczula i bardzo wydajny!
WiecejMeskosci
18 lutego 2017 at 19:51Początkowo sceptycznie nastawiony do tego bądź co bądź dziwnego, nietypowe choć oryginalnego pomysłu. Jednak po przeczytaniu jednego zdania „upaćkajmy się farbą na golasa, bo jest weekend i w sumie dawno nie mazaliśmy się różnymi substancjami” zaczyna we mnie kiełkować myśl – dlaczego nie.
Katarzyna
14 lutego 2017 at 00:04Świetne to jest! Nawet i bez partnera możnaby mieć z takiego malowania frajdę ;)
Cezary
13 lutego 2017 at 22:18Piękny pomysł!
Nat, mam pytanie nieco z innej bajki, a bardzo potrzebowałbym Twojej pomocy… mam ogromny problem z wyborem żeli intymnych, lubrykatu. Próbowaliśmy już wszystkiego, co w miarę dostępne – durexy, unimil….. wszystkie kończą się uczuleniem, pieczeniem i końcem zapowiadającej się dobrze nocy. Nie mówiąc już o tym, że bardziej wysuszają, niż dają poślizg, na czym nam zależy najbardziej.
Myślę, że masz o wiele większe doświadczenie i wypróbowałaś niejeden żel, czy może spotkałaś się z podobnym problemem? Masz może jakiś niezwykły żel w rękawie, który nam pomoże?
Z góry wielkie dzięki
Jakub Pepliński
13 lutego 2017 at 22:46Spróbujcie żeli na bazie wody :)
Kate
14 lutego 2017 at 01:27Ja wielu rzeczy nie próbowałam, ale polecam apteczny feminum. Minusem jest dość małe opakowanie, ale u mnie nie powodował żadnych problemów (a mam wrażliwą skórę mocno).
epilepsyisdancing
14 lutego 2017 at 08:34No wiadomo, że durex i unimil mają tragiczne składy i będą uczulać… Ja od siebie polecam Aquaglide sensitive z Joy Division (ma kwas mlekowy w składzie) – tutaj znalazłam go najtaniej http://samebaby.pl/lubrykanty-i-zele/9978-aquaglide-sensitive-125-ml.html
i żele na bazie wody (nie smakowe) z Swede Original, nie mają gliceryny, która bardzo często uczula i powoduje infekcje, no i mają też zoptymalizowane ph – dostępne np. tu http://www.secretdelivery.pl/swede-aqua-comfort-lubrykant-na-bazie-wody-120ml :)
Serio, moim zdaniem nie ma się co męczyć i lepiej już zamówić przez internet coś minimalnie droższego, ale co naprawdę się sprawdzi i nie będzie powodować dodatkowych problemów ;)
Cezary
15 lutego 2017 at 22:47dzięki za wszelkie sugestie ! :)
Niestety na bazie wody odpadają, bo to one o dziwo stają się najbardziej „suche” w krótkim czasie :/
Nat
15 lutego 2017 at 23:27Ja osobiście używam Uberlube – bardzo krótki skład, bardzo wysoka trwałość, tylko niestety z łatwością dostępu może być problem, bo jest to lubrykant raczej drogi.
M
16 lutego 2017 at 11:36Słyszałam, że najlepszy i najmniej inwazyjny jest w ogóle żel do usg, ale to tylko zasłyszane metody, nie próbowałam i nie wiem też jak z dostępnością