Co „liczy się” jako seks?
Warsztaty z seksualnego dbania o siebie zawsze rozpoczynam pewnym ćwiczeniem. Dzielę osoby uczestniczące na mniejsze grupy, wręczam im samoprzylepne karteczki z określeniami różnych aktywności i form pieszczot, a następnie proszę, aby każdą z nich umieściły na osi zaczynającej się od „Zdecydowanie nie seks” i kończącej na „Zdecydowanie seks”. Grupy muszą przedyskutować i zadecydować, gdzie umieścić m.in. wymianę pikantnych wiadomości, gdzie masturbację, gdzie fellatio i cunnilingus, gdzie penetrację waginalną. Choć ta ostatnia zawsze jest „Zdecydowanie seksem”, to reszta osi za każdym razem wygląda inaczej. Przyznaję, że nie ułatwiam grupom pracy, bo słowo „seks” nie występuje na żadnej karteczce, choć z powodzeniem mogłabym użyć terminów: seks oralny, cyberseks, soloseks…
Celem tego ćwiczenia jest zadanie sobie pytania, dlaczego czuję opór przed nazwaniem jakichś aktywności pełnoprawnym seksem, i zastanowienie się, czy i jak rozszerzenie definicji seksu mogłoby być korzystne. Zwłaszcza że każde z tych działań może być seksem, nawet gdy nie wiąże się z nagością czy bezpośrednim dotykaniem genitaliów – w odpowiednim kontekście.
Moja definicja, czyli odrzucam „tylko”
Seks to dla mnie każda aktywność, która wiąże się z seksoerotyczną przyjemnością – niezależnie od tego, czy przeżywana jest solo czy w większym gronie. W mojej seksualnej ekspresji nie ma miejsca na akty lepsze i gorsze, nie ma miejsca na „tylko”. Kiedy wspominam intymny kontakt z drugim człowiekiem, nie redukuję go do tylko – nie mówię sobie, że przecież był to tylko outercourse, tylko palcówka, tylko wspólna masturbacja, tylko gorący flirt. Tylko oznacza w domyśle, że „technicznie” nie był to seks. W moim odczuciu jednak był.
W świadomości wielu ludzi seks „liczy się” wówczas, gdy nastąpiła penetracja ciała. A precyzyjniej – penetracja waginy penisem. Warto jednak przyjrzeć się temu, ile ekspresji seksualnych wyklucza ta definicja. Bo czy dwie osoby z wulwami, które nawzajem pieszczą swoje ciała, nie sięgając po strap-on czy inne akcesoria, a doświadczają przy tym orgazmów, nie uprawiają seksu? Akt penetracji naprawdę nie powinien być jedynym elementem stanowiącym, że seks miał miejsce.
Winne średniowiecze?
Korzeni wąskiej definicji seksu możemy upatrywać w średniowieczu, a konkretnie – podziale na seks małżeński (penetrację pochwy zakończoną wytryskiem wewnątrz ciała), w który angażowano się, aby począć potomstwo, i sodomię – wszystkie akty seksualne, które do poczęcia nie prowadziły (bardzo często realizowane poza związkiem małżeńskim). Wśród tych drugich znalazł się więc seks oralny, analny, ocieranie się o siebie, prace ręczne, używanie akcesoriów erotycznych, wprowadzanie członka między uda itp.
Gdy przyjrzeć się temu bliżej, najprzyjemniejsze i najbardziej kreatywne akty okazują się służebne wobec „prawdziwego” seksu. Nie będzie natomiast zaskoczeniem, że uznawano je za grzeszne. Skupienie na prokreacyjnym wymiarze ekspresji seksualnej bardzo długo wyznaczało jednak sposób definiowania seksu.
Definicja seksu w relacji
Najczęstszym problemem z rozszerzaniem definicji seksu w relacjach jest to, jak każda z osób definiuje seks. Gdy dla jednej osoby wzajemne pieszczoty, stymulacja oralna czy manualna to jedynie „gra wstępna”, a dla drugiej – pełnoprawny seks, łatwo o nieporozumienia, a nawet konflikt. Aby rozszerzyć definicję seksu w związku, każda z osób musi znaleźć się po tej samej stronie łóżka.
Rozmowa o seksie w relacji to okazja do przyjrzenia się temu, jakie przekazy dotyczące seksu zostały przez każdą z osób uwewnętrznione oraz na ile są one użyteczne i rozwijające dla życia seksoerotycznego pary. Warto wówczas zadać sobie pytanie, jak sytuacja zmieniłaby się, gdyby seksem określić każdy kontakt (fizyczny i nie), który daje seksualną rozkosz i umacnia więź?
Nie oznacza to bynajmniej rezygnowania z „tradycyjnej” formy seksu – bardziej dostrzeżenia, ile możliwości znajduje się poza tą wizją i zaproszenia ich do swojego życia. To także zachęta do przyjrzenia się temu, na co w danej chwili ma się ochotę, co byłoby satysfakcjonujące. Tak, aby pełny stosunek stał się jedną z wielu dostępnych opcji, a nie pozostawał jedyną.
Zalety rozszerzenia definicji seksu
Przeżywanie własnej seksualności zależy od wielu czynników – tożsamości płciowej, seksualnej, upodobań, kontekstów, w których chcemy realizować się seksualnie (np. przeważnie w relacji lub przeważnie solo). Niezależnie od sytuacji, rozszerzenie tego, co uznajemy za seks, ma swoje zalety.
Inkluzywność
Nie da się ukryć, że kulturowe pojmowanie seksu jest heteronormatywne. Rozszerzenie definicji seksu włącza do dyskursu osoby, których ekspresja seksualna niekoniecznie opiera się na klasycznym stosunku płciowym i które niekoniecznie są heteroseksualne. Ma to wiele zalet nie tylko w wymiarze osobistym, ale też w obszarze edukacji czy interakcji z systemem ochrony zdrowia. Na przykład z tego powodu termin „seksualny debiut” zastępuje archaiczną „utratę dziewictwa”.
Mniejsza presja
Presja wydolności seksualnej, połączona z oczekiwaniem, że ciało ma zawsze być w stanie odbyć pełny stosunek, często jest przyczyną stresu związanego z intymnym kontaktem i wiąże się z trudnościami w tym obszarze (np. problemami z erekcją czy bólem pochwy). Gdy znika przekonanie, że seks zawsze ma odbywać się w określony sposób, otwierają się nowe możliwości doświadczania rozkoszy.
Więcej seksu
Poszerzając definicję seksu, rozbudowujemy swój seksoerotyczny kapitał, intencjonalnie poszukując aktywności, które sprawiają przyjemność. Gdy definicja seksu rozszerza się, okazuje się, że w naszym życiu jest znacznie więcej seksualnej bliskości, niż wydawało się na pierwszy rzut oka.
Uważasz ten artykuł za przydatny?
zdjęcie tytułowe: Karolina Grabowska via Pexels
Komentarze zamknięte.
Pingback:
Venu
6 lipca 2021 at 13:28Mam wrażenie, że takie szukanie własnych definicji powoduje więcej problemów niż rozwiązań. Czym w takim razie jest np. niechciany dick pick, jeśli jedna osoba definiuje pikantną rozmowę jako seks, a druga nie? W przypadku pierwszym gwałtem, w przypadku drugim molestowaniem.
Nx
6 lipca 2021 at 13:34Seks to przede wszystkim wymiana konsensualna – nie ma znaczenia, czy są to pocałunki, dotyk, czy cyberzabawy.
Venu
7 lipca 2021 at 19:59Tak, ale prawo rozróżnia gwałt i molestowanie, a nawet obcowanie płciowe i inne czynności seksualne. Kara za każdą z tych rzeczy jest inna. Definiowanie seksu w oderwaniu od tych definicji jest odklejone od rzeczywistości. To niepotrzebne komplikowanie sprawy i to jeszcze w momencie, kiedy walczymy o to, żeby gwałt był wtedy kiedy nie ma zgody, a nie wtedy kiedy jest opór.
Nx
8 lipca 2021 at 08:14TW: Nadużycia i przemoc seksualna
Myślę, że warto zastanowić się, z czego wynika ten opór, który nakazuje skupić się na kwestii nadużyć i kar. Nigdzie nie piszę też, aby w obszarze dbania o utrzymanie porządku publicznego zrezygnować z terminów „obcowanie płciowe” oraz „inne czynności seksualne” – zresztą okazuje się, że one też nie są zbyt jasne semantycznie. „Czynność seksualna” może obejmować zarówno działania penetracyjne, jak i niepenetracyjne, a więc, gdy się temu przyjrzeć, pod jednym parasolem znajduje się zarówno obłapianie, jak i penetracja ciała np. butelką czy innym przedmiotem, a także członkiem, czyli de facto „obcowanie płciowe”. Bardzo ciekawie pisze o kwestii niejasności tych terminów Joanna Kowalczyk, polecam jej pracę na ten temat: http://www.poradnikjezykowy.uw.edu.pl/wydania/poradnik_jezykowy.776.2020.07.5-J.Kowalczyk.pdf
Nie sądzę więc, aby bardziej osadzone w rzeczywistości było powoływanie się na definicje prawne, a utrzymywanie, że ludzie w relacjach – a kontekstem relacji zajmuję się w tym artykule – uprawiają seks wyłącznie wtedy, gdy nastąpiło „obcowanie płciowe”, czyli stosunek seksualny – użyteczne.
Rozumiem potrzebę związaną z tym, aby tematy okołoseksualne były jak najprostsze, natomiast – jak widać – nie zawsze jest to możliwe.
Krzysztof
9 czerwca 2021 at 11:16Dlaczego warto rozszerzyć definicję seksu?
Skończy się na tym że zmieniając jedną definicję ( na bardziej rozmytą ) zmieniamy inne.
Ciekawe jak prokurator będzie rozpatrywał zapisy Kodeksu Karnego.
Nx
9 czerwca 2021 at 13:40Ale zdajesz sobie sprawę, że „seks” nie ma prawnej definicji?
Joanna
11 czerwca 2021 at 12:00Nie mówiąc o tym, że już teraz kodeks uwzględnia inne czynności…
Krzysztof
13 czerwca 2021 at 13:55Nx
No tak Kodeks Karny operuje jedynie pojęciami „obcowanie płciowe” oraz „inna czynność seksualna” Art. 197. KK
Jakby się trzymać „tradycyjnych” znaczeń to sprawa wydaje się jasna. My tu dyskutujemy o potencjalnym rozszerzeniu pojęcia seks o kolejne elementy, czy ja kto woli zachowania definiujące seks.
Mamy przecież coś takiego jak znieważenie Art. 216 KK a pod to można podciągnąć Sexting, żarty jako w jakimś stopniu niewybredny element flirtu ( wymyślam )
Naruszenie nietykalności cielesnej 217 KK też by się dało zakwalifikować bo wchodzimy w tematykę BDSM. I weź się tłumacz na komisariacie że ktoś tak lubi.
Albo łagodniej jak ktoś na mnie wpadnie dajmy na to w zatłoczonym miejscu to czym prędzej pisać wniosek do prokuratury, że to specjalnie bo klepnął mnie w tyłek?
A no i jest jeszcze art 140 Kodeksu wykroczeń „nieobyczajny wybryk” więc jak kto praktykuje ekshibicjonizm, czy obserwowanie drugiej połówki podczas … i w plenerze. Co również można uznać za część gry wstępnej. To oprócz tego że jak złapią grozi 1500 zł grzywny,
ale i postronny świadek „zajścia” może uznać że nastąpiło naruszenie Art. 202. § 1 publiczne prezentowanie treści pornograficznych a jak postronny świadek ma poniżej 15 lat to jeszcze dorzuca § 2 prezentowanie „treści” małoletniemu.
Tak, tak rozszerzmy definicję to jak sąsiadka z wnuczką przypadkiem zauważą jak ktoś odlewa się w krzakach to od razu prokurator i maksymalnie osiem lat odsiadki.
Nx
13 czerwca 2021 at 17:41Ok, to czego się tak najbardziej obawiasz w osobistym wymiarze? Bo domyślam się, że nie poświęcasz czasu na pisanie komentarzy bez powodu.
Czy ja postuluję zajmowanie się kodeksami? Nie.
Czy proponuję, aby zaniechać myślenia, że np. fellatio lub cunnilingus *nie liczą się* jako „seks”? Tak.
Czy proponuję, aby robić to na użytek osobisty? Tak.
Dodam dla porządku: osoby, które angażują się w konsensualne kontakty seksualne z innymi ludźmi raczej nie muszą obawiać się wezwań na komisariat czy przed sąd. Niezależnie od tego, *jak* zdefiniujemy seks.