Tanie wibratory Fun Factory | Jam, Jazzle, Joupie | Recenzja

Tanie wibratory Fun Factory | Jam, Jazzle, Joupie | Recenzja

„Nie wiem czy wiesz – napisał do mnie przedstawiciel Fun Factory – ale właśnie wypuściliśmy linię niedrogich, prostych gadżetów, swego rodzaju wibratorów dla ludu. Nazywają się Jam, Jazzie i Joupie. Byłabyś zainteresowana?”.

Przed oczami stanęło mi coś w rodzaju Vibrator Pauperum – bo cóż innego mogłabym sobie wyobrażać po frazie „dla ludu” (nie mylić z „ludowym”, zdobionym na przykład kurpiowską wycinanką, produktem eksportowym promującym Polskę zagranicą – ile bym za taki oddała!) – siermiężny, prosty jak konstrukcja cepa osobisty masażer. Krótka wizyta na stronie producenta przekonała mnie, że design charakterystyczny dla marki, pomimo niskich cen, w przypadku tej trójcy został zachowany. Bo Jam, Jazzie i Joupie są po prostu ładne, bardzo fotogeniczne i, co wciąż w świecie gadżetów nie jest tak oczywiste, nie występują wyłącznie w „dziewczęcym” różu.

„Biorę wszystkie” – odpisałam.

IMG_0335

To nie tak, że oczekiwałam Boeinga, a okazało się, że lecę airbusem (w końcu wiedziałam, że to wibratory mini, że dla ludu, że nawet na kieszeń studenta, któremu właśnie przelali stypendium), ale tę serię zabawek zdecydowanie można porównać do niskokosztowych linii lotniczych – lata? No, lata. Krótko mówiąc: da się podróżować, tylko komfort dla tych, którzy już lecieli Dreamlinerem, niekoniecznie ten sam.

IMG_0337

Jam, Jazzie i Joupie są zasilane bateriami AA (Jam potrzebuje jednej, pozostałe – dwóch), których – zapewne ze względu na regulacje prawne dotyczące tego, co można wkładać do paczek, a co nie – nie ma w zestawie, bo w pudełku znajduje się wyłącznie gadżet i instrukcja obsługi. Czyli: trzeba przygotować się na ewentualność, że na pokładzie darmowych napojów nie będzie i… nabyć swoje. Najlepiej zapas.

Przy pierwszym dotknięciu rozpoznaję znajomą strukturę – gadżety obciągnięte są charakterystycznym dla Fun Factory gładkim silikonem medycznym, ale nie mają tej charakterystycznej miękkości „członka we wzwodzie”, bo ich trzon wykonany jest z twardego tworzywa i tylko końcówki zabawek (mniej więcej na szerokość palca) są elastyczne. Próby przemieszczania się (na przykład z pozycji leżącej do siedzącej) z gadżetem w pochwie mogą skończyć się bólem. Słowem: odchylanych foteli brak i może być niewygodnie.

Zabawki określane są przez producenta jako slim i rzeczywiście – są bardzo slim, co oznacza, że nie sprawdzą się w przypadku osób lubiących duże, niemalże „rozpychające” gadżety, za to posiadaczki pochew ciasnych mogą liczyć na komfortowe wypełnienie. Jam, Jazz i Joupie są przy tym krótkie, do tego stopnia, że określanie najmniejszego i jednocześnie najsłabszego (Jam) gadżetu z serii jako wibratora do punktu G jest według mnie lekką przesadą.

IMG_0348

A teraz proszę o uwagę, jednoosobowa załoga Proseksualnej zapozna państwa z instrukcją uruchomienia gadżetów. Proszę zlokalizować gadżet i chwycić go oburącz. Celem otworzenia gadżetu proszę ścisnąć białą nasadkę i przekręcić ją do pozycji open. Następnie proszę włożyć odpowiednią liczbę baterii, upewniając się, że znak plus znajduje się na dole. Proszę ponownie umieścić białą nasadkę i przekręcając ją do pozycji on, proszę uruchomić wibrator. Proszę pamiętać, aby najpierw uruchomić swój gadżet zanim pomogą państwo uruchomić go innym.

Nie jest jednak wcale tak łatwo, bo obsługa końcówki jest wysoce nieintuicyjna – zamiast wyłączać wibrator (a są tylko trzy możliwości: offonopen), notorycznie otwieram skuwkę przytrzymującą baterie w środku. Dodatkowo skuwka szybko się brudzi, więc aby porządnie wyczyścić te zabawki, trzeba je po każdym użyciu rozmontować, wyjąć baterie, wymyć i osuszyć – przetarcie samym cleanerem do gadżetów zdecydowanie nie wystarcza. Zanieczyszczenia gromadzą się przede wszystkim w rowkach i pod skuwką.

Wibracje – to, co tak lubię w zabawkach, czyli możliwość regulowania intensywności czy programów, w przypadku tej linii nie istnieje. Jest za to jeden, jednostajny moduł wibracji na zabawkę, ale – jak na tak małe i cienkie modele – dosyć silny (wyłączając Jama). Ogromną zaletą jest przy tym fakt, że zarówno Jam, Jazz, jak i Joupie są ciche, więc obejdzie się nawet bez włączania muzyki, gdy nie chcemy, by ktoś za ścianą wiedział, że akurat bawimy się w samoloty.

Jeżeli zaś idzie o użytkowanie „na mokro” (w sensie w akcji, choć zabawy wodne również są możliwe, gdyż to gadżety wodoodporne) to jest w tej serii jeden hit, jeden kit i jeden gadżet obiecujący.

Kit: Jazzie (99 zł)

Chodzi, ale nie działa. Próbowałam ze wszystkich stron – nie udało się. Jedyne czym różni się od osobistego masażera za dychę, to ładniejszy design oraz przyjemniejsza w dotyku faktura. I tyle w tym temacie.

Hit: Joupie (109 zł)

Nie spodziewałam się, że najmniej atrakcyjny wizualnie (czytaj: prosty i bez udziwnień) egzemplarz stanie się moim nowym ulubionym wibratorem do punktu G. Silny motorek oraz miękka końcówka, która „rozsiada się” na strefie G, okazały się dokładnie tym, czego potrzebowałam. Jest przy tym odpowiednio długi, co zdecydowanie pomaga w znalezieniu pożądanej strefy.

Sprawdza się również jako gadżet łechtaczkowy, który można rozpłaszczyć na wulwie, chociaż dla amatorek łagodniejszej stymulacji clitoris może okazać się zbyt mocny.

Jest tak dobrze wyprofilowany, że decydowanie polecam (nawet bardzo początkującym!) poszukiwaczkom zaginionego punktu G.

Gadżet obiecujący: Jam (89 zł)

Najmniejszy z całej trójki i wyposażony w najsłabsze, „tępe” wibracje w tradycyjnym użyciu bardzo mnie rozczarował. Ma moc porównywalną do elektrycznej szczoteczki do zębów – zdecydowanie za mało jak na moją anatomię. Ale… po dołożeniu nasadki…

Screen Shot 2014-10-01 at 16.25.19

… okazał się całkiem niezłym i do tego bardzo tanim wibratorem analnym/masażerem prostaty (akurat ma idealny kształt i długość, by dosięgnąć tego gruczołu, poza tym łatwo się go aplikuje i nie straszy wielkością). Nasadka jest fantastycznym rozwiązaniem, bo pomaga z łatwością przerabiać zabawki waginalne na analne – jej podstawowa funkcja: zapobiegać „wchłonięciu” zabawki przez odbyt. Tak, ta podróż zdecydowanie wymagała ode mnie nieco kreatywności, ale w ostatecznym rozrachunku – opłaciło się. Zupełnie jak wykupienie siedzeń z dodatkowym miejscem na nogi.

Mam nadzieję, że eksperyment Fun Factory z niskokosztowymi wibratorami zapoczątkuje falę również u innych producentów, w efekcie której kupujący nie będzie tracił na stosunku jakości do ceny bez założeń, iż oczekiwania konsumenta maleją wraz z sumą na metce. W przypadku Jazzie i Jama dostałam dokładnie tyle, ile oczekiwałam – niewiele, choć Joupie dał mi dużo, dużo więcej.

Pasażerowie klaskali.