Lovense Hyphy | Dwustronny wibrator | Recenzja

Lovense Hyphy | Dwustronny wibrator | Recenzja

Zauważyłam, że dwustronne wibratory nie cieszą się dużą popularnością – często nie tylko wyglądają dość osobliwie, ale zdarza się, że nie działają najlepiej. Czy Lovense Hyphy udało się przełamać złą passę seksualiów 2-w-1?

recenzja opublikowana we współpracy z Secret Place

Do dwustronnych wibratorów zazwyczaj podchodzę z dużą ostrożnością. Gdy na moim radarze pojawia się nowa zabawka tego typu, zaczynam od pytania: po co powstała? Czy ktoś zaprojektował ją po to, aby była używana przez dwie osoby równocześnie, a może podwójny design ma zapewniać różnorodność doznań jednej osobie? Nie twierdzę, że któryś z tych zamysłów jest lepszy, natomiast bez wątpienia wpływa na aspekty, na które zwracam uwagę podczas testowania.

W przypadku Lovense Hyphy nie mam wątpliwości, że chodzi o to drugie. Dlaczego? Wyjaśnię w dalszej części recenzji.

Dwustronny wibrator Lovense Hyphy – pierwsze wrażenia

Hyphy to pierwsza i do tej pory jedyna zabawka Lovense, która nie jest czarna lub wściekle różowa. W jej przypadku marka postawiła na połączenie lawendowego silikonu i białych elementów z twardego plastiku – obydwa materiały są bezpieczne dla ciała ludzkiego i łatwe w utrzymaniu czystości. Nie wiem, co stało za decyzją o wyłamaniu się z rozpoznawalnego brandingu, ale nie narzekam. Ostatnio utyskiwałam na „hot pink” i nie będę ukrywać, że stonowane barwy bardziej trafiają w mój gust.

W standardowym pudełku Lovense kryło się jednak coś, co mnie zaskoczyło – obudowa Hyphy, będąca jednocześnie ładowarką, która kształtem przypomina etui na banana. Choć jest to bardzo praktyczne rozwiązanie, nie mogę pozbyć się tego skojarzenia. W etui oprócz gadżetu umieszczono też trzy silikonowe końcówki do stymulacji łechtaczkowej. Zabawce towarzyszy ładowarka magnetyczna USB oraz ulotki. Ze względu na plastikową obudowę Hyphy nie wymaga dodatkowego woreczka do przechowywania.

Na pierwszy rzut oka Lovense Hyphy odrobinę przypomina oscylujący stymulator Zumio. Sama tak bardzo skupiłam się na końcówce do stymulacji punktowej, że dopiero podczas rozpakowywania gadżetu zdałam sobie sprawę, że w drugim końcu kryje się wibrator do stymulacji obszaru G. Gadżet jest bardzo lekki, a pokrywający go silikon gładki w dotyku. Panel kontrolny składa się z dwóch przycisków – plusa i minusa, co odrobinę mnie zaskoczyło, biorąc pod uwagę, że ma służyć do sterowania dwoma różnymi końcami. Zastanawiałam się, jak będzie to wyglądało w praktyce…

Moje doświadczenia z Hyphy

Lovense Hyphy – część zewnętrzna

Choć Hyphy przypomina oscylatory, po włączeniu zabawki przekonałam się, że działa na innej zasadzie. Końcówki gadżetów oscylujących poruszają się po okręgu/elipsie, natomiast końcówka Lovense Hyphy drga jak klasyczny wibrator skondensowany do maleńkiego obszaru. Taki design pozwala na niezwykle precyzyjną, punktową stymulację okolicy łechtaczki, a także innych zewnętrznych stref erogennych. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że są to bardzo intensywne doznania – dla mnie balansowały bardzo blisko granicy „nie do zniesienia”.

Z pomocą przyszły jednak końcówki dołączone do zestawu. Każda z nich zmienia styl stymulacji. Zaczęłam od nakładki kulistej, która w cudowny sposób złagodziła i „zmiękczyła” wibracje. Dzięki ich rozłożeniu na większym obszarze mogłam bez problemu krążyć wokół żołędzi łechtaczki, co było bardzo przyjemne.

Następnie sięgnęłam po nakładkę w kształcie litery U, która ma obejmować łechtaczkę, stymulując ją po bokach. Wiele osób, nawet nie zdając sobie sprawy, stosuje właśnie taki rodzaj pieszczot, czy to używając innych zabawek, czy dłoni, ponieważ naciskanie clitoris bezpośrednio bywa zbyt intensywne – w szczególności, gdy fizyczne podniecenie nie zostało jeszcze zbudowane. Ta końcówka świetnie odwzorowuje ten rodzaj stymulacji.

Na koniec przyszła kolej na nakładkę w kształcie języka. Wibrator wprawia silikonowy płatek w drgania i to z nim stymulacja staje się najdelikatniejsza. Zabawa z tą końcówką była jak stymulacja motylim skrzydłem – subtelna, co nie oznacza, że nie orgazmiczna.

Dzięki tym doświadczeniom wiem już, jak komponować swoje rytuały przyjemności z Hyphy, w zależności od tego, czego aktualnie potrzebuję. Gdy mam ochotę na powolną podróż ku intensywnemu orgazmowi dzięki samej stymulacji żołędzi łechtaczki, zaczynam od zabawy końcówką w kształcie płatka, następnie przechodzę do nakładki w kształcie litery U i kończę zabawę z końcówką kulistą. Do orgazmicznych „przelotów technicznych” i szybkich numerków z samą sobą wybieram od razu silikonową kulkę. Podczas seksu penetracyjnego o dodatkową stymulację dba zaś końcówka w kształcie litery U – w bardzo bliskich pozycjach twarzą w twarz zabawka wygodnie układa się między ciałami.

Lovense Hyphy – część wewnętrzna

Co tu dużo mówić: mój obszar G niełatwo zadowolić wibracjami. Zabawki wibrujące powierzchniowo, których motorkom brak głębi, niewiele zdziałają podczas stymulacji wewnętrznej, nawet gdy sam gadżet wyprofilowany jest idealnie.

Hyphy idealnie zgrał się z moim ciałem – nie tylko pod względem kształtu, ale i mocy. Choć spodziewałam się, że w tym aspekcie Lovense nie zawiedzie, bo marka już nie raz uwiodła mnie stymulacją praktycznie uszytą na miarę, ze względu na podwójną funkcję tej zabawki towarzyszył mi lekki cień niepewności. Niepotrzebnie! Wibracje typu rumbly koncentrują się w szerokiej końcówce i wspaniale oddziałują na głębokie struktury łechtaczki, a sam trzon solidnie wypełnia pochwę, co w moim przypadku łączy się z intensywniejszym odczuwaniem orgazmów.

Muszę podkreślić, że równoczesne włączenie wibracji w obydwu końcówkach jest niemożliwe. Z tego powodu zabawa z bliską osobą, np. podczas siedzenia twarzą w twarz, nie do końca będzie udana, zwłaszcza gdy każda ze stron chce w tym samym czasie korzystać z wibratora.

Sterowanie

Z poziomu panelu kontrolnego sterowanie Hyphy odbywa się przy pomocy dwóch przycisków – plusa i minusa. Plus odpowiada za operowanie częścią zewnętrzną, minus – wewnętrzną. Pozwala to na korzystanie z 7 zaprogramowanych trybów wibracji: 3 stałych i 4 rytmów. Naciskając guzik odpowiadający danej końcówce, można zmieniać poszczególne moduły wibracji, ale nie ich intensywność. Aby wrócić do poprzedniego trybu, trzeba przejść przez pozostałe.

Więcej możliwości personalizacji stymulacji stwarza aplikacja Lovense Remote, dzięki której można programować własne tryby wibracji i zmieniać ich intensywność, a także cieszyć się seksem na odległość. Dopiero uruchamiając aplikację, można doświadczyć pełnego potencjału Hyphy.

Panel kontrolny został umieszczony tak, że wygodnie obsługuje się Hyphy, niezależnie od używanej końcówki – odpowiedni przycisk zawsze pozostaje pod kciukiem, co znacznie ułatwia zabawę i czyni ją bardziej intuicyjną.

Co mogłoby być lepiej?

Odnoszę wrażenie, że Lovense stawia na osoby, które wolą sterować gadżetami przy pomocy aplikacji Lovense Remote. Hyphy z obydwu stron wyposażono w 7 modułów wibracji. Problem w tym, że już pierwszy poziom jest bardzo mocny. Coś, co doceniam w przypadku części wewnętrznej – bo aby dotrzeć do wewnętrznych struktur clitoris potrzebuję poweru, niekoniecznie sprawdza się, gdy chodzi o element łechtaczkowy. Zdecydowanie wolałabym mieć możliwość skorzystania z delikatniejszych trybów bez odpalania aplikacji.

Dla kogo jest Lovense Hyphy?

Lovense Hyphy sprawdzi się w przypadku osób, które lubią rozwiązania 2-w-1, na których można polegać. Zarówno końcówka do punktowej stymulacji łechtaczki, jak i wibrator do obszaru G gwarantują porcję solidnych, a przede wszystkim różnorodnych doznań.

Z Hyphy można więc poeksperymentować, sprawdzając, jakie rodzaje pieszczot przynoszą najwięcej satysfakcji i tworzyć własne sekwencje przyjemności. Podczas zabawy nie trzeba ograniczać się wyłącznie do genitaliów, bo dołączone do zestawu końcówki równie dobrze sprawdzą się np. do stymulacji sutków.

Nie wspomnę już o tym, że wibrator jest niezwykle dyskretny. Nie mam na myśli wyłącznie formy, która budzi skojarzenia z niepozornym gadżetem higienicznym, ale też poziomem głośności. Hyphy nie słychać przez ścianę czy zamknięte drzwi, co przy mocy tego wibratora naprawdę może okazać się niemałym zaskoczeniem.