To nie jest tekst, dla tych, którzy na dźwięk słów „edukacja seksualna” podnoszą larum, że informowanie młodzieży o seksie to zachęcanie do rozwiązłości.
Wychowanie do życia w rodzinie w Polsce jest do bani i nie spełnia podstawowych funkcji. Wciąż dziwi mnie fakt, że rodzice, pedagodzy (też bywają rodzicami) i politycy (oni też miewają dzieci) wolą zrzucić edukację seksualną na szkoły niż wziąć z nią odpowiedzialność w przypadku własnych dzieci. Czym to się kończy? Puszczaniem Niemego krzyku i nauczaniu o jednym słusznym modelu partnerstwa, zakładającym zestaw mama + tata + dzieciątka + labrador. Natomiast na postulaty zreformowania tejże edukacji na rzecz dobrej edukacji seksualnej, przerażeni dysydenci reagują protestami, agresją powodowaną strachem, że młodzież stanie się promiskuitywna i zacznie się boom nastoletnich ciąż. W kwestii edukacji seksualnej jestem wielką fanką programów holenderskiego, brytyjskiego czy niemieckiego, choć wiem, że i one nie są pozbawione wad. Czasem nawet te najlepsze nie obejmują pewnych aspektów, które według mnie byłyby niezbędne w procesie edukacji seksualnej młodzieży.
Co zatem powinno stanowić podstawy dobrego programu?
1. Informowanie o ciąży i możliwych metodach antykoncepcji. Przede wszystkim nie powinno być tak, że jedyne, co wiemy po szkole, to fakt, że tylko pigułka robi dobrze młodym dziewczynom, bo nie tylko zapobiega ewentualnej wpadce, ale poprawia stan cery. Wiemy też, że istnieją prezerwatywy, ale często nie mamy pojęcia, jak prawidłowo z nich korzystać (wielu ludzi zakłada je zbyt późno, a to powoduje wzrost ryzyka złapania chorób przenoszonych drogą płciową). Rzadko mówi się o implantach, plastrach czy pierścieniach. Oczywiście, żadna z metod nie daje stuprocentowej gwarancji, że nie zawiedzie, jednak to, co fundują nauczyciele obecnie to straszenie młodych ludzi, że czegokolwiek by nie zrobili, i tak mogą wpaść. Oprócz nauki rozumienia cyklu (podobno pierwsze cykle dojrzewających dziewcząt są bezowulacyjne), po to, by dziewczyny nie były przekonane, że codziennie mogą zajść w ciążę, powinno się je uczyć, jak mądrze korzystać z dostępnych metod, które są po to, by nam służyć – nie szkodzić. Na nic zdają się też argumenty, że najlepiej chroni przed ciążą i chorobami abstynencja. Młodzi ludzie i tak uprawiają seks. Pogódźmy się z tym.
2. Nauczanie anatomii i dotyczącego jej słownictwa. Dziewczynom i chłopakom obojga płci powinno się dokładnie przedstawić genitalia przynależne do ich płci oraz płci przeciwnej, aby mieli pojęcie, jak wyglądają i działają. Tak, by wiedzieli, że penis we wzwodzie nie jest straszny, ani nie jest narzędziem tortur, że nocne polucje i poranny wzwód są normalne. Podobnie w przypadku wagin – jak się od siebie różnią, a miesiączka jest im potrzebna i nie bynajmniej nie ohydna. Język wokół seksualności powinien jawić się jako normalny, bez zbędnych eufemizmów, bo młodzież wciąż zbyt często posługuje się jedynie słownictwem wulgarnym, innego nie znając…
3. Mówienie o innych orientacjach seksualnych – neutralnie, bez ideologii, że chłopak i dziewczyna to normalna rodzina czy – w drugą stronę – heterycy do macicy. Jak wyglądają związki jednopłciowe i że to nie tak, iż z braku laku jedna osoba pełni w takiej relacji rolę faceta, a druga – kobiety. Powinno się nauczać o partnerstwie. Przecież w grupach uczniów mogą być jawni bądź nie homoseksualiści – oni też powinni być wzięci pod uwagę w procesie edukacji seksualnej.
4. Poruszanie tematu gwałtu i molestowania seksualnego oraz uczenie mówienia „nie”, gdy sytuacja nam nie odpowiada. Rozumienie kwestii „dobrego” i „złego” dotyku. Powinniśmy wiedzieć, jak objawia się molestowanie, jakie ma wymiary i że może nastąpić nie tylko ze strony oblecha z parku. Przydadzą się również moduły o seksizmie skierowane wobec uczniów obojga płci. Prowadzący powinni upewnić się również, że chłopcy wiedzą, iż gwałt nie jest niczym fajnym i czymś, za co powinno się obwiniać ofiarę.
5. Więcej informacji o emocjonalnej stronie współżycia, związkach. To klucz do zrozumienia, że aspiracje względem związków i seksu różnią się u dziewcząt i chłopców. Dobrze byłoby pobudzać młodych ludzi do refleksji, sprawiać, by zastanowili się, dlaczego myślą, że powinni uprawiać seks właśnie w tym momencie i z tą osobą, co nimi kieruje. Pytania „kiedy”, pomocne w rozpoznaniu odpowiedniego momentu na inicjację seksualną, też byłyby na miejscu. W końcu seks to nie tylko reprodukcja – to też emocje, a poruszanie tylko tematów ciąż i chorób znacznie zuboża wiedzę młodych ludzi.
6. Informacje o tym, co – poza pięknymi przeżyciami – może wiązać się seksem. Że mogą zdarzać się rzeczy krępujące, dziwne, lekko „obrzydliwe”. Że sperma po ejakulacji w pochwie nie zostaje w ciele kobiety, ale wycieka. Że pochwa wydaje dźwięki. Że ktoś może w trakcie puścić bąka. I że to wszystko jest ludzkie, ale nie widzimy tego w pornosach, bo one pokazują fantazję na temat seksu, nie zaś seks jako taki. Taka wiedza pozwala nie spanikować, gdy przychodzi moment inicjacji, a współżycie okazuje się znacznie mniej filmowe…
Co sami chcielibyście dorzucić do tej idealistycznej wersji edukacji seksualnej? Czy mieliście w swoim życiu seksualnym i związkowym takie momenty, w których odkryliście luki w wiedzy?
[grafika wpisu via]
Komentarze zamknięte.
Zuzannah
30 lipca 2013 at 00:50Komentarz do komentarza wyżej: Znam to skadś… NIe popieram, sama wpadam w jakieś dziwne stany w niektórych sytuacjach z moim partnerem… Miałam 16 lat kiedy miałam pierwszego chłopaka. Moi rodzice wariowali… 3 lata pozniej urodziłam dziecko… Rodzice, zwłaszcza tata próbował tłumaczyc, ale zawsze się czerwienił, nie kończył tematu tak naprawdę, jedyne co się dowiedziałam, ze jest normalne, to krwawienie u kobiety (zawsze mowil, ze ja bede kobieta jak bede miala 18 lat, wtedy mi wszystko wytlumaczy), mama zawsze wychodziła z pokoju, kiedy on zaczynał swoje wykłady.. wstydziła się jeszcze bardziej. Taty często nie było z nami, strasznie dużo pracował. Wiem, że żałuje, ze nie mowil mi wiele w tamtym czasie. Dziś,10 lat pozniej probuje mi to wynagrodzic, podsyła mi książki o Naturalnym planowaniu rodziny. Czasu się nie cofnie. Staram się teraz ja nie popelnic tego błędu, tłumaczyć na poziomie 6latka, nie czerwienic sie, przeciez nie jest to zaden temat tabu… To sa podstawowe tematy, jak na przyklad zrobic sobie herbatę, wiec takie rzeczy po prostu trzeba wiedziec.
anonim
7 lipca 2013 at 10:35Pamiętam lekcje biologii w podstawówce, na której nauczycielka próbowała coś przekazać w tym temacie, jak dochodzi do zapłodnienia itp. Nie było terminów typu: sperma, wargi sromowe… słowo „penis” przechodziło jej przez gardło jakby już co najmniej jednego w tym gardle miała. może są czymś co nie brzmi w naszym polskim języku jakoś super przyjemnie, ale są i każdy z nas – dorosłych takie słowa zna. Na próżno było zastanawiać się jak to NASIENIE dostaje się do KOMÓRKI JAJOWEJ. Może strzykawką? hmmm? Może ze słoika i trzeba sie wysmarować? (za moich czasów nikt z nas nie miał internetu w domu) Pamiętam również swoją pierwszą miesiączkę.. pamiętam właściwie tylko to, że miałam na sobie białe krótkie szorty, za które dostałam od matki straszny opierdol, że poplamione są krwią, ze jak ona to upierze teraz i że to obrzydliwe i że takie dzieci nie powinny mieć okresu(?!?!?!?!?!?!?) Rzuciła we mnie podpaską i kazała sobie włożyć, nie mówiąc jak, nie uspokajając, że okres to normalna sprawa, że teraz to się będzie zdarzało regularnie… Miałam ledwo 11 lat i prawie żadnej wiedzy na ten temat. Kolejna rozmowa o sprawach tego typu miała miejsce kiedy kilka lat później zachorowałam na grzybicę. Byłam dziewicą, złapałam paskudztwo gdzieś prawdopodobnie w toalecie, zresztą byłam chora i przyjmowałam wczesniej antybiotyk wieć nie dziwota, że sie przyplątało. Wtedy sie dowiedziałam, że na pewno jestem małoletnią dziwką, puszczam się to teraz mam za swoje, ze strachu przed tymi slowami zwlekałam z powiedzeniem mamie tydzien… kiedy stan zapalny uniemozliwiał mi już normalne chodzenie. Wylądowałam u lekarza, zaleczyłam się, a temat seksu powrócił kiedy pare lat później moi rodzice odkryli, że współżyję (podkreślę, że byłam z chłopakiem, którego znali 2 lata – w takim wieeku to szmat czasu) ile sie wtedy nasluchałam.. ze nie wolno, że za młoda jestem, że mam przestać, potem co miesiąc dopytywała czy nie jestem w ciąży, czy mam już okres… i każdy kolega z którym rozmawiałam, byl dla nich moim kochankiem. W tym całym szaleństwie o antykoncepcji oczywiście ani słowa. Potem zaczelam sie sama edukowac, z pomocą internetu, for… zaczelam filtrowac informacje na ten temat. Porno mi nie podchodziło . było obrzydliwe i sztuczne.. choć kiedyś myślalam, że jak nie bede miała na sobie 15 cm szpilek, makijażu jak dziwka i sztucznych sterczących cycków to mnie żaden chlopak nie zechce. Jakoś jednak wyszłam na ludzi w tym temacie, ale w moim dotychczasowym życiu seksualnym jest wiele problemów, które moim zdaniem wynikają z tamtych sytuacji… mam jakby urazy psychiczne.. wpadam czasami w panikę, ale radze sobie coraz lepiej, choć moi rodzice nadal kiedy jest jakiś temat ujawniajacy to, że jestem osobą, która prowadzi czynne życie seksualne, patrzą na mnie z byka, bo jak to tak BEZ ŚLUBU?!?!
Krzysztof
5 lipca 2013 at 12:53Z punktu widzenia ucznia. ur.’86
W całej mojej karierze ucznia i studenta spotkałem tylko jednego
nauczyciela, który w jasny i przystępny sposób wytłumaczył jakie nam
grożą choroby, jak się przed nimi zabezpieczać, opisał całą część
anatomiczną, wraz z opisem cyklu miesiączkowego i przemian hormonalnych,
plus parędziesiąt innych tematów, które nas interesowały. A był to
nauczyciel przedmiotu zawodowego po podyplomówce.
Reszta „nauczycieli” podejmujących się prowadzenia WŻR … nie warto
wspominać.
Byli zastraszani przez dyrektorki, katechetki, świrniętych rodziców,
albo sami z siebie pieprznięci. Operowali własnymi opiniami, albo
propagandą kościelną. Ignorowali pytania uczniów, nawet te konstruktywne
(też się zdarzały).
Ciekawe czy któryś z tych pożal się pedagogów domyślał się że zadanie
konkretnego pytania na forum grupy jest rzeczą trudną dla dziecka czy
nastolatka, natomiast zbycie błazeńskim uśmieszkiem i zdawkowym
burknięciem uczeń odbiera jak zdzielenie w twarz.
Tego typu zajęcia powinny mieć charakter fakultatywny, na pewno
nieobowiązkowy. poza tym decyzję czy uczestniczyć czy nie powinien
podejmować sam zainteresowany.
Tłumaczę dlaczego:
Spory odsetek dzieciaków (podstawówka, gimnazjum) nie nadaje się do
prowadzenia z nimi rozmów na poważne tematy. Są niedojrzali i
przesiąknięci dziwnymi stereotypami, potrzebowali by raczej sesji sam na
sam z psychologiem.
Grupa na której pracuje nauczyciel powinna być w miarę jednolita, wśród
osób o podobnym światopoglądzie łatwiej zadawać pytania. Nie trudno
wyobrazić sobie sytuację w której klasowy „pajac” wykorzystuje fakt
poruszenia jakiegoś tematu jako pretekst do trolowania dyskusji.
Uczestnicy zajęć powinni mieć poczucie swobody wypowiedzi a to
zapewniają jedynie kameralne grupy.
Gorzej jednak wygląda komunikacja szkoła – rodzice.
Szkoła objawia się obecnie jako grupa urzędników zatrudnionych na
etatach nauczycieli. Nie zrobią niczego ponad uregulowania prawne.
Rodzice natomiast posyłają pociechy do szkoły jak do przechowalni. Widać
to dokładnie na wywiadówkach, frekwencja 20%, rozdanie cenzurek,
błagania o wpłaty na fundusz rodzicielski i oby do domu.
A w domu rozmowa z dzieckiem: „- Co dziś w szkole? – Nic! – To dobrze.”
Koniec tematu.
Jak dzieciak w podstawówce dociekliwy i zada nieodpowiednie pytanie to
na 70 % zostanie zbyty mruknięciem „Jesteś z mały na te tematy” a na 20%
dostanie opieprz żeby się tematem zanadto nie interesował, pozostałe 10%
to mityczni herosi chcący naprawić to co skopali ich rodzice.
Bądź tu mądry i spróbuj napisać program takich zajęć. Wymienione punkty
to ideał, patrząc na polskie warunki. Trzeba jednak być realistą. Nie ma
kto uczyć i choć jest kogo uczyć, to jednak rodzice do osiemnastego roku
życia decydują czy uczyć.
Rozwiązaniem jest postawa pozytywistyczna. Praca u podstaw i praca
organiczna, z ta różnicą że skupiona w kilkuset centrach: szkołach z
przychylną kadrą, domach kultury, wokół organizacji racjonalistycznych.
Grunt to pokazać swoje istnienie i nie dać się zakrzyczeć hasłami o
„promowaniu dewiacji”, „rozochoceniu młodzieży”, „deprawowaniu dzieci”.
Najistotniejsze jest uświadomienie i wykrzyczenie w twarz rodzicom że to
oni są pierwszymi nauczycielami i że to na nich spoczywa niezbywalna
odpowiedzialność za dzieci.
To rodzice poprzez samorząd rodzicielski i radę szkoły kontrolują
nauczycieli i dyrekcję placówki. To oni mają największy wpływ na
kształtowanie się światopoglądu pociech. Oni o ile występują razem
stanowią realna siłę wpływającą na decyzje polityczne, czego już byliśmy
świadkiem.
Jeszcze jedno do rodziców. O ile wasza latorośl ma dostęp do internetu,
wmawianie sobie że nie dotarła do materiałów +18 jest równie sensowna co
szukanie śnieżek w fotosferze słońca.
Poważnie są jeszcze jednostki przy których Pani Dulska … a z resztą
czytaliście to się domyślacie.
Co do dostępności materiałów +18. Jest net to za przeproszeniem po
ptakach. Programy filtrujące to na dyskietki możecie zgrać, pędrak i tak
wydrąży.
Anonim
4 lipca 2013 at 20:41Informacje związane z porodem, ciążą, opieką nad noworodkiem. Nikt mi takiej wiedzy nigdy nie przekazał. Koleżanki często dzwoniły do mnie pytając o objawy ciąży, np. czy jeżeli facet wsadził raz itp., choroby takie jak grzybica też nigdy nie były omawiane. Ostatnio przeszukiwałam fora i takie głupoty wypisują osoby podające się za lekarzy… Dobrym źródłem są strony leków lub przychodni prywatnych. Faktycznie edukacja sięgała dna za moich czasów ale myśle że rodzice powinni wyedukować, a często sami nie wiedzą. Smutne.