We-Vibe Chorus to najbardziej zaawansowany wibrator dla par na rynku. Czy sprawdził się w moim przypadku?
recenzja opublikowana we współpracy z Lovehoney
Mój problem z „wibratorami dla par”
Moja relacja z wibratorami dla par jest skomplikowana. Z jednej strony uważam, że wszystkie gadżety erotyczne są dla par, jeśli tylko używa ich para. Z drugiej jednak rozumiem chęć sięgania po zabawki, które mają urozmaicać stosunek, najlepiej bez użycia rąk, a fraza „dla par” znacznie upraszcza znalezienie konkretnych produktów. Przyznam jednak, że zdecydowanie bardziej podoba mi się termin wearable, czyli „taki, który można założyć” – nikogo nie wyklucza i nie sugeruje, że radość z zabawki mogą czerpać jedynie osoby w związkach.
Niestety, równie skomplikowane są moje całkiem fizyczne doświadczenia z akcesoriami z segmentu wearable. Do tej pory każdy gadżet okazywał się za duży i jakiekolwiek zabawy penetracyjne uwzględniające penisa i zabawkę były dla mnie mało komfortowe. Z tego też powodu nigdy specjalnie nie ciągnęło mnie do zakupu któregokolwiek z flagowych gadżetów We-Vibe –czułam, że wydałabym sporo pieniędzy na dość ryzykowny eksperyment. Zwłaszcza, że w moim otoczeniu mało kto był z tych zabawek We-Vibe zadowolony.
We-Vibe Chorus miałam okazję zobaczyć na zeszłorocznych targach branżowych. Reprezentantka marki z zaangażowaniem opowiadała mi o nowej technologii i pilocie, który reaguje na ściskanie, pokazywała prototyp. A ja uprzejmie słuchałam, choć bez większego entuzjazmu, bo #powody. Kiedy jednak otrzymałam propozycję wzięcia udziału w walentynkowej kampanii Lovehoney #ValentinesIsForLovers i przetestowania We-Vibe Chorus, stwierdziłam, że będzie to świetna okazja do sprawdzenia, czy gadżet jest rzeczywiście tak rewolucyjny, jak obiecuje producent.
We-Vibe Chorus – moje doświadczenia
Pierwsze wrażenia
We-Vibe Chorus zapakowany jest w kartonowe, sześcienne pudełko z pozłacanym wizerunkiem gadżetu. Wewnątrz opakowania nadrukowano najpotrzebniejsze informacje. Gadżet i pilot znajdują się w plastikowej obsadce. Pod nią ukryta jest koperta z instrukcją obsługi i saszetką lubrykantu Pjur, a także stanowisko ładowania USB, które może służyć również jako twarde etui do przechowywania.
Zabawka pokryta jest wysokiej klasy miękkim silikonem. Ja wybrałam wersję kolorystyczną cosmic pink, czyli róż z brokatowym wykończeniem. Na pierwszy rzut oka Chorus wydał mi się znacznie mniejszy niż pierwsze gadżety wearable od We-Vibe. Część łechtaczkowa i wewnętrzna mają subtelne żłobienia, które mają intensyfikować doznania.
Nie mam żadnych zastrzeżeń, co do estetyki We-Vibe Chorus. Doceniam też to, że producent postarał się zmniejszć ilość użytego plastiku do minimum.
Wygoda
Byłam zaskoczona, jak wygodny jest We-Vibe Chorus. Część zewnętrzna wygodnie spoczywa między wargami sromowymi i dobrze dosięga łechtaczki. Element wewnętrzny doskonale zahaczył o kość łonową i osiadł na obszarze G, dzięki ruchomemu łączeniu. Giętki „zawias” pozwala ułożyć wibrator w takiej pozycji, aby precyzyjnie dopasował się do konturów ciała, co jest ogromnym plusem.
Wibracje
Wibracje We-Vibe Chorus są cudownie głębokie, wydaje mi się, że dokładnie takie, jakie ma Tango – święty Graal wśród wibratorów-pocisków. Wśród 10 trybów wibracji, które obejmują zarówno moduły stałe, jak i pulsacje, każdy znajdzie coś dla siebie. Dodatkowo, przy pomocy aplikacji We-Connect można tworzyć własne, spersonalizowane warianty. Sama jednak pozostaję zwolenniczką trybów stałych, bo one najlepiej działają na moje ciało.
Chorus, przy całej swojej mocy, jest niebywale cichy, a jego głośność to 30-35 decybeli. I to poza ciałem – gdy znika w ciele lub jest pod ubraniem, jest praktycznie niesłyszalny.
We-Vibe Chorus podczas stosunku
Wspominałam już, że mam wąską i długą pochwę. Ten szczegół anatomiczny zdecydowanie wpływa na to, jakie akcesoria wearable będą dla mnie wygodne. Chorus, chyba ze względu na swój niewielki rozmiar, okazał się zaskakująco… kompatybilny.
Część wewnętrzna, z którą zazwyczaj miałam największy problem, jakby „schowała się” za kością łonową, dzięki czemu regularny seks penetracyjny okazał się nie tylko możliwy, ale nad wyraz przyjemny. Niekoniecznie dla mojego partnera, który uznał, że wibracje części wewnętrznej niekoniecznie potęgują jego doznania, ale moje…
Szczytowanie podczas stosunku nie jest w moim życiu seksualnym szczególnym priorytetem. Okazuje się jednak, że z We-Vibe Chorus mogę go doświadczyć, nawet kilka razy. Wystarczy, że zamontuję gadżet, ustawię tryb nr 3 lub 4 i… samo leci. O ile same wibracje nie robią na moim partnerze wrażenia, tak skurcze pochwy towarzyszące orgazmowi już tak.
Sterowanie
Wibratorem We-Vibe Chorus można sterować na 4 sposoby: z poziomu przycisku na trzonie wibratora, przy pomocy aplikacji We-Connect oraz pilotem, wybierając albo guziki, albo sterowanie dotykiem (Touch Sense). W aplikacji można dodatkowo wybrać jeden z trzech modułów Touch Sense. Fabrycznie ustawiony jest pierwszy, podczas którego wibrator pulsuje, wibruje intensywniej pod wpływem nacisku, a słabnie, gdy nacisk się zmniejsza. Drugi zwiększa intensywność pod wpływem dotyku i nie zmniejsza się po puszczeniu pilota. Trzeci aktywuje wibracje zabawki jedynie podczas dotykania pilota i wyłącza je, kiedy wypuszcza się go z dłoni.
Pilot działa naprawdę dobrze. Przyciski ze strzałkami pozwalają zmieniać tryb wibracji, a plus i minus ich intensywność. Przycisk z falą włącza Touch Sense. Pierwszy i trzeci tryb Touch Sense zdecydowanie stały się moimi ulubionymi, zarówno do stosowania solo, jak i w duecie. Aplikacja? Tu mam kilka zastrzeżeń, o których za chwilę.
Jak używać We-Vibe Chorus?
We-Vibe Chorus, jak każdy wibrator z kategorii wearable można używać na kilka sposobów. Pierwszy, najbardziej oczywisty, to podczas zabaw uwzględniających penisa/dildo w waginie. Znalazłam jednak kilka alternatywnych zastosowań…
- Podczas rimmingu. Z głębokimi wibracjami Chorusa była to prawdziwa eksplozja przyjemności. Mój partner mógł swobodnie kontrolować gadżet jedynie siłą nacisku, co jest znacznie łatwiejsze niż operowanie aplikacją czy klasycznym pilotem z guzikami, kiedy ma się twarz między czyimiś pośladkami.
- Po domu lub w miejscach publicznych. Jak już wspomniałam, We-Vibe Chorus jest niezwykle cichy, a więc dyskretny. Może być noszony pod ubraniem po to, aby odrobinę się pobudzić w ciągu dnia lub przeżyć orgazm-niespodziankę.
- Podczas fellatio/cunnilingus. Kiedy zaspokaja się kogoś oralnie, można mieć z tego dodatkową przyjemność. Wystarczy zamontować wibrator w pochwie, a pilota przekazać drugiej osobie. Zauważyłam, że gdy wzrasta podniecenie osoby stymulowanej, ma ona tendencje do mocniejszego ściskania pilota…
- W scenach z wymuszanym orgazmem. Jeżeli wymuszane, wielokrotne orgazmy wpisują się w czyjąś ekspresję seksualną, to Chorus jest świetnym narzędziem, aby ich doświadczać. Jednoczesne stymulowanie obszaru G i łechtaczki przy pomocy naprawdę głębokich wibracji pozwala doświadczyć kilku orgazmów pod rząd.
We-Vibe Chorus – wady
Niestety, wprowadzenie pilota i technologii AnkorLink nie wpłynęło zbytnio na poprawę łączności między gadżetem a aplikacją. Jest ona nierówna, czasami się zrywa, co w przypadku seksu na odległość może być naprawdę frustrujące. Były takie sytuacje, w których nie mogłam połączyć się z partnerem, kiedy jedno z nas przebywało poza domem. Jasne, zazwyczaj w takich sytuacjach support radzi, aby zaktualizować lub ponownie zainstalować aplikację, odświeżyć połączenie, ale nie czarujmy się – technologiczne frustracje najczęściej sprawiają, że ochota na figle mija. Na dodatek pilot musi pozostawać blisko gadżetu wtedy, gdy chce się używać aplikacji. Dodam, że „lokalnie” technologia działa bez zarzutu.
Z tego też powodu nie mogę uzasadnić sobie ceny We-Vibe Chorus. Blisko 850 zł za zabawkę, która działa idealnie tylko w niektórych sytuacjach, jest dla mnie nie do przełknięcia.
Najmniejszą, bo kosmetyczną, wadą jest dla mnie to, że silikon w wariancie cosmic pink wydaje się odlany niedbale. W niektórych miejscach brokat i kolor podstawowy zbiły się tak, że wyglądają jak brudne smugi. Jestem jednak przekonana, że podobnego problemu nie ma w jednolitych, matowych wariantach kolorystycznych.
Dla kogo jest We-Vibe Chorus?
We-Vibe Chorus to gadżet idealny dla osób, które chcą doświadczać orgazmu podczas stosunku, ale nie chcą przy tym używać rąk, aby stymulować łechtaczkę. Świetnie sprawdzi się również w przypadku tych osób, które lubią zabawy w miejscach publicznych, seks klubach lub figle w domu przy rodzinnym obiedzie. Pilot działa tu bez zarzutu.
Powinny po niego sięgnąć również osoby, którym zależy na dyskrecji. Chorus to jeden z najcichszych, a przy tym najmocniejszych gadżetów w mojej kolekcji, co zdecydowanie o czymś świadczy.
Wibratory wearable są znacznie bardziej uniwersalne niż wydaje się na pierwszy rzut oka, dlatego cieszę się, że dałam We-Vibe szansę. Ale czy kupiłabym go w pełnej cenie? Hm, raczej wolałabym zapolować na promocję.
Komentarze zamknięte.
Pingback:
Juiz
6 lutego 2020 at 15:41Od kilku dni bacznie śledzę ten produkt w socialmediach i w sumie też mnie zaskoczyła (wysoka) cena.
Posiadam We Wibe 4 (bez plusa), bardzo go lubię nie tylko solo.
I po kilku latach użytkowania mogę stwierdzić że chętnie bym go wymieniła na nowszy model :P
Bo po kilku latach, co nie da się ukryć, zabawka robi się głośniejsza (dokładnie ten sam problem mam z np. Jazzie od Fun Factory), akumulator pracuje coraz krócej (kiedyś jedna sesja od pełnego naładowania do rozładowania to 2,5h-3h – obecnie to 2h +- 10 minut) a pilota… nie użyłam ani razu bo za cholerę technologia nie chce działać nawet z 5cm odległości w trakcie użycia zabawki (w ciele, bo tak luzem to podziała).
Nx
11 lutego 2020 at 08:56Niestety, nawet najlepsze, markowe gadżety się zużywają. Z pilotami bardzo często mam ten sam problem, bo technologia niby jest, ale fale nie zawsze dobrze przenoszą się przez ciało. Przez powietrze – jak najbardziej, przez ścianę też. Jeżeli receptor umiejscowiony jest w elemencie, który ma znaleźć się wewnątrz ciała, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że łączność zaniknie.
A tak z ciekawości – czy cokolwiek pomogła wymiana baterii w pilocie? Czy już kompletnie postawiłaś krzyżyk na tej funkcji?
Joanna
6 lutego 2020 at 15:26Ha! Ze swojego We-Vibe II byłam kiedyś bardzo zadowolona, ale kiedy wysiadł nie kupiłam nowego. Od pewnego czasu mam Idę od Lelo, której najczęściej używam jak zdalnie sterowanego jajeczka, bo podczas stosunku potrafi sprawiać mi ból (pozycja ma tu olbrzymie znaczenie!). Potrzebuję chyba jeszcze trochę czasu (albo dobrej promocji), żeby przełamać się i kupić nową zabawkę, ale przyznam, że Chorus przyciągnął moją uwagę. Teraz wiem, że nie ma co przepłacać i lepiej kupić We-Viba ze zwykłym pilotem…
Nx
11 lutego 2020 at 09:01Wiesz, myślę, że warto sięgnąć po Chorusa, tylko znów – nie w pełnej cenie. Czasem akcesoria rzeczywiście warte są ceny premium, ale niekoniecznie w przypadku tego gadżetu.
Zresztą sama piszesz, że Twoje doświadczenia z jednym z wcześniejszych modeli były dobre, więc masz już wypróbowany design i koncept, czyli ryzyko, że We-Vibe Cię rozczaruje jest znacznie mniejsze.
Juiz
11 lutego 2020 at 16:01Wpadłam na ten pomysł na początku. Chybiony zresztą. Być może to wina właśnie samego pilota jako takiego, a może raczej zastosowanej technologii. Nie miało znaczenia też miejsce zabawy (niestety mój blok naszpikowany jest do granic ilością sprzętów z wifi oraz innymi rzeczami mogącymi zakłócać pracę takiego gadżetu), bo próbowaliśmy w kilku innych z tym samym rezultatem. Może po prostu mam trefny egzemplarz pilota, ale to i tak znaczenia obecnie nie ma.
Nx
12 lutego 2020 at 11:27No nic, szkoda.
Z drugiej strony, jeżeli ta funkcja nie była Ci za bardzo potrzebna/nie zależało Ci na niej jakoś szczególnie, to rzeczywiście można z niej zrezygnować.
W takich sytuacjach sama szukam pomocy u obsługi klienta marki. Praktycznie zawsze wiązało się to u mnie z dosłaniem elementu, który nie działał, lub otrzymaniem nowej zabawki. Wbrew pozorom, taki feedback dla producentów jest ważny.
Joanna
12 lutego 2020 at 10:59Może rzeczywiście przy jakiejś fajnej promocji… bo jeśli za We-Vibe Sync, który zdaje się ma wszystko poza tym wymyślnym pilotem, mogę bez promocji zapłacić ponad sto złotych mniej, wybiorę raczej Synca, który zresztą występuje w pięknym galaktycznym fiolecie…
Nx
12 lutego 2020 at 11:23Sync na stronie producenta jest teraz dostępny w walentynkowej promocji za ok. 550 zł. A zakup bezpośrednio od producenta to często gwarancja lepszej obsługi, kiedy coś nie działa tak, jak powinno.
Joanna
14 lutego 2020 at 12:25Hmm… wchodząc na stronę We-Vibe widzę tylko promocję na Synca i dwa różne zestawy Synca z Tango…
Nx
14 lutego 2020 at 14:03Przecież napisałam, że na Synca ;)
Joanna
17 lutego 2020 at 11:24No tak ;’)