We-Vibe Tango to owiany legendą i chyba najsłynniejszy wibrator-pocisk. Czy wart jest otaczającego go hype’u i… dość wysokiej ceny?
Pewnego pięknego dnia postanowiłam zrobić sobie prezent. I to nie byle jaki, bo zamówiłam zestaw We-Vibe Anniversary Collection, w skład którego wchodzą wibrator dla par Sync i bullet Tango w limitowanej wersji kolorystycznej.
Mogłam sobie powtarzać, że to na potrzeby bloga, żebym mogła porównać We-Vibe Sync z recenzowanym jakiś czas temu Chorusem i nareszcie wypróbować tę słynną wibrującą szminkę o mocy młota pneumatycznego, ale kogo będę oszukiwać. Chodziło nie tylko o zaspokojenie zawodowej ciekawości, ale przede wszystkim o moją przyjemność. Bo gadżety służą mi nie tylko do testów, ale też długi czas po opublikowaniu recenzji.
Postanowiłam jednak nie oceniać zestawu jako całości, a opisać każdy z gadżetów z osobna. W przeciwnym razie recenzja byłaby zbyt długa i też rozmijała się z tym, jak używam poszczególnych zabawek.
We-Vibe Tango – pierwsze wrażenia
Przyznam zupełnie szczerze, że wizualnie We-Vibe Tango mnie nie zachwyca. Jest to prosty wibrator-pocisk, wykonany z błyszczącego twardego plastiku w kolorze niebieskim lub różowym (wariant sprzedawany osobno), fioletowym z perłowym połyskiem (Anniversary Collection) lub białym (zestawy Pleasure Mate i Sensations in Sync).
Mój egzemplarz różni się nieco od wersji podstawowej, mianowicie ma nieco większą podstawę w kontrastowym białym kolorze. Jest to podyktowane kwestią ładowania – zestaw We-Vibe Anniversary Collection zapakowany jest w twarde etui, będące jednocześnie portem ładowania.
Musimy jednak pamiętać, że Tango jest na rynku od lat i cieszy się niesłabnącą popularnością. Wydaje mi się, że marka We-Vibe wyszła z założenia, że skoro coś działa, to po co to zmieniać czy ulepszać na siłę, dlatego design gadżetu pozostaje niezmienny od lat. Zastanawiam się jednak, czy ta forma jest ponadczasowa, czy może jednak nieco przestarzała… Bo Tango wygląda jak najbardziej podstawowy, tani bullet z pierwszego lepszego sex shopu.
Zabawka sprawia przy tym wrażenie solidnej – choć mała, jest nieco ciężka, gdy waży się ją w dłoni.
Jak wibruje We-Vibe Tango?
Zacznę od tego, że wiedziałam, że polubię wibracje Tanga. Niejednokrotnie miałam z tą zabawką do czynienia, macając ją na targach czy w butikach erotycznych. Głębia i moc wibracji nie były więc dla mnie zaskoczeniem. Inwestując w Anniversary Collection, wiedziałam, że przynajmniej w Tango nie inwestuję w ciemno.
We-Vibe Tango wyposażono w 8 trybów wibracji – 4 stałe o stopniowo zwiększającej się intensywności i 4 różnorodne pulsacje. 8 może wydawać się mało, zwłaszcza, gdy porówna się tę zabawkę z FemmeFunn Booster Bulletem z 20 modułami wibracji, natomiast mogę zapewnić, że 8 w zupełności wystarcza. Gadżet włącza się i wyłącza, naciskając bazę, tak samo zmienia się też tryby wibracji.
Wibracje skoncentrowane są w spiczasto zakończonej końcówce, idealnej do punktowej stymulacji. Mechanizm jest też zaskakująco cichy, jak na swoją moc. Gadżetu nie słychać z drugiego końca pokoju, a co dopiero przez drzwi czy ścianę. Osoby, którym zależy na dyskrecji, z pewnością będą zadowolone.
We-Vibe Tango nie rozczarowuje
To nie tajemnica, że lubię głębokie i intensywne wibracje, tzw. rumbly. Mają one tę zaletę, że bardzo często docierają też w głąb ciała, do wewnętrznych części łechtaczki, wzmacniając doświadczenie orgazmu.
Kiedy nareszcie rozpakowałam swój własny egzemplarz Tanga, właściwie bez żadnej rozgrzewki od razu przyłożyłam go do wulwy – tak, jak siedziałam, przez ubranie. Moja łechtaczka zareagowała radosnym: „Uuu, co tu się dzieje? Uszanowanie!”, po czym nastąpiło szczytowanie. A potem kolejne.
Rzadko mam do czynienia z wibratorami tak mocnymi, które skutecznie oddziałują na ciało przez jeansy i bieliznę. Dotychczas zdarzyło mi się to z kilkoma masażerami typu wand, a teraz z Tangiem.
Zauważyłam też, że choć końcówka wyprofilowana jest do punktowej stymulacji, dzięki ściętej, spłaszczonej formie równie dobrze nadaje się do pieszczenia większego obszaru wulwy. Wystarczy jedynie przyłożyć gadżet do ciała pod innym kątem. Tango świetnie wypada też podczas stymulacji wejścia pochwy i płytkiej penetracji. Jak już wspomniałam – głębia wibracji sprawia, że wewnętrzne części clitoris czują się baaardzo dopieszczone.
Czy We-Vibe Tango ma jakieś wady?
Oczywiście! Nawet zabawka, która przyczyniła się do tak wielu eksplodujących orgazmów, ma swoje minusy.
Pierwszym z nich jest dla mnie cena. Naprawdę trudno jest mi uzasadnić wydatek ponad 300 zł na bardzo podstawowy wibrator typu bullet. Mamy, co prawda, do czynienia z naprawdę solidnym i skutecznym gadżetem, który obiecuje rozkosze na lata, ale wciąż jest to tylko pocisk z 8 trybami wibracji. Łatwiej było mi więc przełknąć koszt zestawu, na dodatek w promocyjnej cenie. Zdecydowanie lepiej zapolować na tę zabawkę w promocji.
Kolejną wadą jest dla mnie to, że wibrator może wyślizgiwać się z ręki, kiedy robi się naprawdę mokro. Plastik jest bardzo gładki i gdy ma się ręce pokryte lubrykantem lub wydzielinami ciała, znacznie trudniej się nim operuje i zmienia tryby wibracji.
Dla niektórych osób We-Vibe Tango może być po prostu za mocne. Najdelikatniejszy tryb wibracji jest powolny, ale brakuje mu pewnej subtelności. Wibracje też w znacznym stopniu przenoszą się na dłoń, co na dłuższą metę bywa męczące i nie każdy człowiek to lubi.
9 centymetów radości
We-Vibe Tango poleciłabym osobom, które lubią głębokie i intensywne wibracje, nie przeszkadza im twardość i początkowy chłód plastiku, a także szukają gadżetów małych i dyskretnych. Osoby, które chętnie wybierają masażery typu wand i chcą podobnej mocy w maleńkim wydaniu, też powinny być zadowolone. Ja jestem.
Tango zachęca też do erotycznej kreatywności, bo skutecznie oddziałuje nie tylko na wulwę i waginę, ale z powodzeniem można pieścić nim też penisa, jądra, sutki, przestrzeń między pośladkami. Łatwo używać go między dwoma ciałami podczas seksu partnerowanego.
Jedyne, czego brakuje mi w przypadku Tanga, to miękkość – chyba wolałabym, żeby gadżet był nieco bardziej giętki…
We-Vibe Tango kupisz m.in.: na stronie producenta, Amazon DE, u Luli Pink.
Uważasz tę recenzję za przydatną?
Komentarze zamknięte.
Pingback: