Snail Vibe | Najbardziej uniwersalny wibrator-króliczek?

Snail Vibe | Najbardziej uniwersalny wibrator-króliczek?

Snail Vibe to „multiwibrator”, który łączy wiele funkcji. Jest jednocześnie wibratorem do punktu G, wibratorem-króliczkiem i masażerem typu wand. Czy to nie za dużo szczęścia naraz?

recenzowany gadżet otrzymałam nieodpłatnie bez zobowiązania publikacji recenzji

Przyznaję otwarcie: gdy po raz pierwszy zobaczyłam Snail Vibe, byłam przekonana, że używa się go, wkładając mniejszą kulistą część do pochwy, a większą przykładając do łechtaczki. W związku z tym wydawało mi się, że jest to kolejny bezsensowny gadżet z kategorii „sztuka dla sztuki”, udający innowacyjność, aby tylko wyróżnić się wśród innych i przyciągnąć więcej osób. Kiedy jednak okazało się, że mechanizm działania Snail Vibe jest nieco inny, byłam zaintrygowana.

Pierdololo o nauce

Zanim jednak przejdę do recenzji, muszę odnieść się do otoczki marki. Czytając opisy samego producenta, odnoszę wrażenie, że Snail Vibe zaprojektowały osoby dość mocno przywiązane do konkretnej wizji seksu i poglądu, iż jedynie ruch zbliżony „naturalnej” penetracji wiąże się z przeżywaniem największej rozkoszy. Nie da się ukryć, że jest to dość konserwatywne podejście do przyjemności.

Marka bardzo wybiórczo podeszła do badań naukowych, aby poprzeć swoje tezy, a w efekcie udowodnić kupującym, że mają do czynienia z czymś więcej niż kolejnym wibratorem do punktu G. Absolutnym kuriozum jest dla mnie odwoływanie się do badania, które wykazało, iż orgazm podczas seksu penetracyjnego wiąże się ze znacznie większym wzrostem poziomu prolaktyny niż orgazm w wyniku masturbacji. Jak te dane mają się do używania wibratora? Cóż, nijak, ale według Snail Vibe wcale nie chodzi o pozostałe czynniki charakterystyczne dla seksu partnerowanego: bliskość, dotyk, zaangażowanie emocjonalne, tylko o jak najbardziej realistyczną penetrację.

Nie będę więc odwoływać się do „naukowych” podstaw stworzenia tego wibratora, bo w mojej ocenie nie ma to najmniejszego sensu, a retoryka polegająca na znacznym upraszczaniu wyników badań działa na mnie w sposób odwrotny do zamierzonego. Staram się więc zapomnieć o naukowym pierdololo i Snail Vibe recenzuję jak każdy kolejny wibrator na rynku.

Jak działa Snail Vibe?

Niejednokrotnie wspominałam już, że w przypadku wibratorów-króliczków największym nieporozumieniem jest nieproporcjonalna wielkość elementu łechtaczkowego względem części wewnętrznej. Zazwyczaj wibrator zewnętrzny jest za krótki, a jego umiejscowienie nie pozwala nawet na muśnięcie clitoris, gdy część waginalna znajduje się wewnątrz ciała. Ten problem rozwiązała m.in. marka We-Vibe, projektując wibrator Nova z długim i giętkim elementem łechtaczkowym. Muszę przyznać, że Snail Vibe posuwa się nieco dalej – i to dosłownie!

W mechanizmie działania Snail Vibe nowatorskie jest to, że część przeznaczona do stymulacji clitoris jest dynamiczna i rozwija się podczas wsuwania i wysuwania elementu wewnętrznego, nie tracąc styku z łechtaczką. Dodatkowo kulisty wibrator zewnętrzny nie pieści łechtaczki punktowo, a raczej przypomina stymulację charakterystyczną dla większych głowic masażerów typu wand.

Samą nazwę pominę milczeniem. Choć rozumiem, że nawiązuje do kształtu i sposobu działania gadżetu, „ślimak” nie brzmi dla mnie zbyt seksownie. Nie będę więc odnosić się do „skorupki” czy „muszelki”, bo na samą myśl odrobinę cierpnie mi skóra.

Snail Vibe – moje doświadczenia

Pierwsze wrażenia

Zacznę od tego, że zewnętrzne opakowanie Snail Vibe nie powala. Jest to prosty, cienki karton z wizerunkiem zabawki i masą informacji i ilustracji mających na celu podkreślić zalety produktu. Po raz kolejny odnoszę wrażenie, że producenci za bardzo starają się udowodnić, że mam do czynienia z czymś znacznie więcej niż gadżetem erotycznym. Natomiast jakość zewnętrznej oprawy zdecydowanie nie koresponduje z dość wysoką ceną zabawki. Całe szczęście, zewnętrzny karton mogę po prostu zutylizować, bo wibrator zabezpieczony jest przez twarde, zapinane na zamek etui, w którym znajduje się też ładowarka USB i instrukcja obsługi.

Sam gadżet jest dość pokaźny – mierzy niemal 24 cm, a objętości dodają mu kuliste elementy. Pokrywający go silikon (materiał nieporowaty i bezpieczny dla ciała ludzkiego) jest lekko matowy i przyjemny w dotyku. Niesamowitą frajdę sprawiło mi rozwijanie części łechtaczkowej.

Nie da się ukryć, że jak na wibrator, który miałby stymulować obszar G, Snail Vibe ma zbyt prostą część wewnętrzną. Lekko wygiętym gadżetem znacznie łatwiej jest napierać na przednią ścianę pochwy, a co za tym idzie – strefę G.

Test Snail Vibe „na mokro”

Gdy tylko włączyłam Snail Vibe, uznałam, że głębia wibracji zapowiada się całkiem obiecująco. Każdy z motorków został wyposażony w 5 trybów wibracji i poziomów intensywności, co daje całkiem spore pole do eksperymentów. Panel kontrolny znajduje się na mniejszym kulistym elemencie i jest bardzo łatwy w rozpracowaniu i obsłudze. Podczas standardowego użytkowania wszystkie przyciski znajdują się pod kciukiem, więc zmienianie poziomów intensywności odbywa się gładko.

Ponieważ design Snail Vibe zachęca do wykonywania ruchów penetracyjnych, ja zachęcam każdą osobę, która sięgnie po ten gadżet, do hojnego pokrycia go lubrykantem. Intensywne tarcie może być przyjemne, gdy się wydarza, ale późniejsze piekące otarcia już niekoniecznie.

Muszę przyznać, że design tego wibratora naprawdę działa. Stałe stykanie się części zewnętrznej z łechtaczką gwarantuje ciągłą stymulację większego obszaru wulwy – idealne rozwiązanie, gdy ktoś nie gustuje w stymulacji punktowej. Wślizgiwanie się zabawki do pochwy, nad którego tempem ma się całkowitą kontrolę, pozwala zaś na decydowanie o czasie trwania sesji samomiłości. Przy intensywniejszych, szybkich ruchach może ona potrwać minutę, a przy zachowaniu różnorodnego tempa lub powolnej stymulacji – nawet pół godziny. Dla mnie Snail Vibe okazał się idealną zabawką do edgingu – zbliżając się do krawędzi orgazmu, po prostu zwalniałam tempo, aby ponownie nadbudować podniecenie – bez konieczności wyjmowania gadżetu z ciała.

Wibracje

Producenci Snail Vibe zrobili też coś, co praktycznie nigdy nie zdarza się w przypadku wibratorów-króliczków: część zewnętrzną wyposażyli w mocniejszy motorek niż element wewnętrzny. Oznacza to, że łechtaczka otrzymuje znacznie więcej akcji niż pochwa, co naprawdę ma sens. Nie zrozummy się źle – obydwa motorki wibrują wystarczająco głęboko, ale intensywniejsza stymulacja clitoris to prawdziwy hit.

Niewątpliwą zaletą Snail Vibe jest to, że motorki można włączać i wyłączać niezależnie, a co za tym idzie – spersonalizować doświadczenie. Zaskakująco przyjemne okazało się dla mnie stymulowanie pochwy samym tarciem, z włączoną częścią łechtaczkową – doznania były bardzo podobne jak w przypadku równoczesnego używania dilda waginalnie i masażera wand łechtaczkowo, ale bez konieczności angażowania obydwu rąk.

Dodam jednak, że stymulacja analna z użyciem Snail Vibe to nieporozumienie. Choć wibrator jest bezpieczny, aby wprowadzić go do odbytu, dla mnie był zbyt sztywny i po raz kolejny – zbyt prosty, aby ten rodzaj penetracji był przyjemny.

Werdykt

Snail Vibe to naprawdę interesujący debiut na rynku gadżetów erotycznych, który już na etapie pierwszego modelu działa bardzo dobrze. Dostrzegalne są też starania producentów, aby stworzyć uniwersalną zabawkę, której użytkowanie będzie satysfakcjonujące dla jak największej grupy osób.

W moim odczuciu Snail Vibe sprawdziłby się znacznie lepiej, gdyby jego część wewnętrzna była chociaż minimalnie zakrzywiona, tak aby łatwiej było stymulować nią przednią ścianę pochwy. Na tę chwilę jest to możliwe tylko w niektórych pozycjach, z biodrami ułożonymi pod odpowiednim kątem.

Bez problemu można używać Snail Vibe na różne sposoby – jako wibratora do podwójnej penetracji lub masażera łechtaczki, z włączonymi wibracjami, jak i całkowicie „analogowo”, wykorzystując wyłącznie zmysłowe tarcie. Gadżet jest też odporny na zachlapania – choć można myć go wodą (i z pewnością nie zniszczy go nawet obfity wytrysk waginalny), nie zaleca się zabierania Snail Vibe pod prysznic czy do wanny.

Ostrzegam jednak, że czyszczenie tego wibratora to nie lada wyzwanie. Ruchome elementy i żłobienia sprawiają, że wydzieliny ciała i resztki lubrykantu gromadzą się w zakamarkach Snail Vibe, więc bez szczoteczki się nie obejdzie. Osoby nie przepadające za zabawkami, które wymagają większego zaangażowania podczas konserwacji, raczej nie będą zachwycone.

Dla kogo jest Snail Vibe?

Snail Vibe bez wątpienia spodoba się osobom, które uwielbiają zabawy penetracyjne – czy to solo, czy podczas seksu partnerowanego – i w ten sposób najczęściej używają wibratorów lub sięgają po dilda. Pokaźną część zewnętrzną docenią zaś te osoby, które nie przepadają za punktową stymulacją clitoris.

Zabawka zapewnia średnie wypełnienie – nie jest wyjątkowo cienka, ale też nie rozpycha ciała. Jeżeli więc ktoś potrzebuje pękatego gadżetu, rozpierającego przedsionek pochwy, Snail Vibe tego nie zapewni.

Gdyby moja decyzja o sięgnięciu po ten wibrator bazowała wyłącznie na opisach i marketingu producenta, z pewnością ominęłabym Snail Vibe szerokim łukiem. Nie zdziwię się więc, jeżeli copywriting zniechęci kogoś do zaproszenia zabawki do swojego życia. Ja natomiast cieszę się, że dałam mu szansę i póki co staram się zapominać o naukowym pierdololo, po prostu ciesząc się doświadczeniem.