Nie spodziewałam się, że Zumio – nietypowy, orbitujący stymulator łechtaczki – okaże się aż tak skuteczny…
Na pierwszy rzut oka Zumio wygląda jak dziwny przyrząd kosmetyczny i raczej nie wywołuje natychmiastowych skojarzeń ze zmysłowością i erotyką. Przyznaję zupełnie szczerze: Zumio to gadżet tak dziwny, że w kwestii wyglądu zdecydowanie najdyskretniejszy w mojej kolekcji – nikt nie jest w stanie domyślić się, do czego naprawdę służy. Recenzując akcesoria erotyczne, przekonałam się jednak, aby nie oceniać potencjału orgazmicznego po wyglądzie zabawki, bo w ten sposób można pozbawić się wielu przyjemnych doświadczeń.
Gadżetowy bełkot
Niestety, marka Zumio od początku jedną rzecz robi źle – pisze o swoim produkcie jako „tworzonym przez kobiety dla kobiet, zrodzonym z frustracji, że akcesoria erotyczne produkują głównie mężczyźni, w związku z czym większość z nich nie działa na kobiece ciała i nie dają zapracowanym, zmęczonym życiem matkom orgazmów w mniej niż minutę”. Zieeew! Jest to – będę dosadna – typowy gadżetowy i wykluczający bełkot, który towarzyszy co drugiemu start-upowi erotycznemu starającemu się podbić tę jakże nasyconą niszę. Kolejnym krokiem okazuje się zazwyczaj wypuszczenie na rynek przeciętnego wibratora, który w ostatecznym rozrachunku wcale nie jest tak rewolucyjny, jak obiecywano. Ale to nie koniec. Zumio idzie nawet o krok dalej, piejąc o wyjątkowej końcówce SpiroTip™, której nazwa, podobnie jak twory w stylu SenseTouch, TruSkyn, PleasureWave, pewnie nie tylko mnie przyprawia o przewracanie oczami. „Patrz, wynaleźliśmy nową technologię, której nie będziesz w stanie zrozumieć, kmiocie!”. Nazywanie łechtaczki „twoją strefą przyjemności” już pominę milczeniem.
Czy sama opisałabym ten gadżet lepiej? Nie ma problemu, podejmę wyzwanie:
Stymulator Zumio został stworzony z myślą o osobach z łechtaczkami, a nietypowy, orbitujący ruch jego końcówki ma stymulować okolice clitoris, nie zaś samą łechtaczkę bezpośrednio, ponieważ dla wielu osób bezpośrednia stymulacja clitoris okazuje się zbyt intensywna i odnosi efekt odwrotny do zamierzonego.
Można? Można.
Orgazm w 60 sekund czy 5 minut?
Producent obiecuje orgazm w mniej niż minutę i jest to kolejne zapewnienie, które już czytałam i słyszałam setki razy. I choć z mojego ciała Zumio rzeczywiście wyciska orgazm w kilkadziesiąt sekund, nie oznacza to, że mierzenie czasu do osiągnięcia spełnienia z danym gadżetem jest w jakikolwiek sposób miarodajne i świadczy o jego skuteczności. Nie każdy lubi masturbować się szybko i wściekle, każde ciało jest inne i nie ma absolutnie nic złego w tym, że ktoś z danym gadżetem szczytuje w sekundę, a ktoś inny w godzinę. W końcu ani soloseks, ani partnerowany seks to nie wyścigi, więc nie dajmy się zwariować.
Skoro już wyrzuciłam z siebie wszystko, co w kwestii Zumio wydaje mi się chybione, czas na konkrety.
Estetyka
Gadżet, jak na cenę kojarzoną z sektorem premium (ok. 140 euro), prezentuje się raczej skromnie – żadnych atłasów, szylkretowych szkatułek, nic z tych rzeczy. W pudełku z miękkiej tektury jest za to sztywne pudełko wyściełane czymś gąbkopodobnym, a w tym czymś tkwi sobie zwieńczone ładowarką Zumio. Ponieważ ładowanie jest magnetyczne, dolna część gadżetu owinięta jest mało estetyczną przezroczystą taśmą. Pod gąbką zaś znajduje się ładowarka USB, satynowy woreczek do przechowywania i instrukcja obsługi.
Stymulator jest bardzo lekki i prawie nie czuć go w dłoni. Na trzonie umiejscowione są trzy przyciski służące do włączania i wyłączania zabawki oraz zmieniania trybów intensywności. Przytrzymanie włącznika przez 5 sekund aktywuje blokadę panelu kontrolnego. Zmienianie intensywności modułów jest bardzo intuicyjne – przycisk bliżej końcówki zwiększa tempo, ten położony niżej – zmniejsza. Całość wykonana jest z bezpiecznego dla ciała twardego plastiku, a trzon dodatkowo pokryty jest silikonem. W związku z tym najlepiej sprawdzi się lubrykant na bazie wody, ponieważ niektóre żele silikonowe mogą wejść w reakcję z powierzchnią Zumio i uszkodzić zabawkę.
Kształt dolnej części Zumio jest zwodniczy – mogłoby się wydawać, że obła końcówka posłuży jako wibrator do stymulacji wewnętrznej, ale nic z tych rzeczy. Mechanizm wprawiający gadżet w ruch umiejscowiony jest tak, że wprawia w ruch tylko SpiroTip™. Poza tym, jak już wspomniałam wcześniej, ruch ten to nie wibrowanie, a orbitowanie.
Nie ma łechtaczki, nie ma zabawy?
Doznania płynące z używania Zumio są dla mnie jednocześnie znane i zupełnie nowe – znane, bo sama podczas masturbacji najczęściej stymuluję okrąg wokół lechtaczki, a nowe dlatego, że jeszcze nie zdarzyło mi się używać do tego celu tak precyzyjnie celującej końcówki. Co najlepsze, gadżet oferuje zarówno delikatne pulsowanie, jak i tor Formuły 1 między nogami. Rozmiar SpiroTip™ sprawia, że odczucia w niczym nie przypominają tych płynących z używania palca, a nawet wibratora do stymulacji punktowej, jak np. Je Joue Classic Bullet.
Ponieważ stosowanie Zumio wymaga precyzji, nie polecam tego gadżetu do zabaw z drugą osobą i używania go z łechtaczką, która nie jest własną – przy takiej intensywności wielkie „łał” może bardzo szybko przerodzić się w „ał”. Pary, ktore lubią się dzielić, mogą jednak wypróbować Zumio podczas stymulacji warg sromowych, wzgórka łonowego, ewentualnie… sutków, czyli tych aktywności, które nie „atakują” łechtaczki bezpośrednio, a nadal mogą okazać się orgazmiczne.
Według producenta powinno się trzymać gadżet jak długopis i używać palca wskazującego do zmieniania trybów orbitowania. Dla mnie ta metoda okazała się niewygodna i postawiłam na prostopadłe umiejscowienie Zumio względem łechtaczki i zmienianie modułów kciukiem. W przypadku tej zabawki zdecydowanie warto zignorować wszelkie sugestie zawarte w instrukcji obsługi.
Nie będzie żadnej rewolucji?
Wbrew pozorom, w branży akcesoriów erotycznych naprawdę trudno o innowację. Może się więc wydawać, że po Womanizerze, Sonie czy Eroscillatorze nie da się stworzyć zabawki, która stymuluje tak, jak żadna inna, a na dodatek zadziała u bardzo wielu osób. Jednak marce Zumio naprawdę się to udało – stworzyła zupełnie nowy gadżet o wysokiej skuteczności, który na dodatek oferuje bardzo unikatowe doznania.
Czy ta unikatowość warta jest swojej ceny? Jeżeli ktoś już miał okazję poeksperymentować ze swoim ciałem i wie, że lubi intensywną, punktową stymulację clitoris, Zumio będzie świetnym dodatkiem do gadżetowej kolekcji. W przypadku osób początkujących, które dopiero poznają swoje ciało i techniki masturbacji, istnieje prawdopodobieństwo, że ta zabawka okaże się chybioną inwestycją w przyjemność.
Zumio jest w sprzedaży m.in. na Amazonie.
okładka wpisu: mat. producenta
Komentarze zamknięte.
Bronka
25 lutego 2018 at 09:48Noc po ciężkim dniu po ciężkiej nocy. Ona postanowiła po raz pierwszy od roku napić się alkoholu. Po połówce szklaneczki wina jest uroczo wstawiona i zbiera jej się na amory. Idą na paluszkach do sypialni, w której jest zupełnie ciemno. Starają się poruszać tak cicho, jak to tylko możliwe, aby nie obudzić śpiącego dziecka.
A że po porodzie nie wszystko jeszcze wróciło do normy, przy seksie potrzeba trochę pomocy.
ON
Przynieś proszę lubrykant z łazienki.
Następnego dnia rano, ona po nakarmieniu dziecka w łóżku patrzy na nocną szafeczkę. Stoi na niej lampka i tuba nawilżającej odżywki do włosów.
ONA
O kurwa.
Isla
25 lutego 2018 at 09:26Po pierwsze jak zobaczyłam twój post i zdjęcie na facebooku recenzji Zumio, myślałam, że to nowa szczoteczka sensoryczna o zabójczym fioletowym kształcie, dopiero później się zorientowałam.
A co do mojej najdziwniejszej przygody z gadżetami erotycznymi, to… w ostatnie wakacje na duńskiej plaży znalazłam podłużny kamień o fallistycznym kształcie, około 10 cm długości; lekko wygięty; na końcu uformowany w kształt jąder i o średnicy 3-4 cm; (nigdy go nie mierzyłam). W trakcie mając lekko sceptyczne miny, okazało się, że natura jednak sprawdza się lepiej niż inne plastikowe i silikonowe zabawki ale wymaga też większej dokładności, obserwacji od obojga nas i zaufania.
Tak samo jak dokładnie obrany, ogórek lub cukinia, zamoczony w wodzie, co dodaje mu innej faktury i gładkości sprawia, że możemy eksperymentować z kształtami. Po raz druigi natura wygrywa nad ładowarkami i bateriami, a mój facet ma frajdę mając dwa członki, obydwoje nie musimy martwić się uczucia trzeciej osoby w naszym trójkącie, a po fakcie szybko możemy zapomnieć o dodatkowej 'osobie’.
Bzzzzzzzz
25 lutego 2018 at 09:19Może nie żenujące ale trochę rozczarowujące. Kiedyś z żoną bawiliśmy się wibrujacym jajeczkiem. Miło, fajnie i coraz bardziej gorąco. Podczas pieszczenia mojej Pani po wisience widziałem że sprawia jej to mega przyjemność i postanowiłem tak doprowadzić ją do szczytu. Kiedy Żona była na granicy szczytu (już zaczynała dochodzić) wibratorek stanął. Nic, cisza, zero wibracji… całe napięcie opadło bo zawiódł sprzęt… Nie polecam
Monika
20 lutego 2018 at 22:56Oto moja, dość żenująca historia ale również anty-recenzja :D
Otóż, zdecydowałam zakupić sobie moje pierwsze kulki gejszy. Byłam wtedy mało doświadczona i oczytana a więc stwierdziłam, że przepłacać nie będę, jako, że może mi się to nie spodobać. Tak więc zamówiłam badziewie za siedemnaście złotych i pindzisiont groszy :D
Kiedy moja chińszczyzna już dotarła, zabrałam się za testowanie. Kulki były dość ciężkie,plastikowe,połączone bawełnianym sznurkiem ale nie śmierdziały niczym więc uznałam, że nie jest tak źle. Po wieczornym prysznicu i dokładnym wyszorowaniu kulek, włożyłam je i zgodnie z zasadą „pożyjemy – zobaczymy” albo raczej „pochodzimy- zobaczymy”, narzuciłam na siebie szlafrok i pierwsze kroki skierowałam do kuchni. Po tych kilkunastu krokach stwierdziłam, że po pierwsze, zaraz mi to ustrojstwo wypadnie, a po drugie tłucze się to tak, jakby w mojej waginie mieszkał wesoły Meksykanin i naparzał marakasami. Myślę, że przy odpowiednim trzepaniu tyłkiem byłabym w stanie zagrać melodijkę despasito.
Kiedy weszłam do kuchni, świat nagle zwolnił, jedna z kulek wyślizgnęła się i w tym samym momencie zauważyłam siostrę z jej chłopakiem siedzących przy stole. Całą siłą mięśni próbowałam utrzymać tą drugą kulkę, która wciąż tkwiła we mnie, ratując mnie od katastrofy, jednocześnie zagadując towarzystwo czymś w stylu „ale ładna pogoda”. No i tak stoję, nie mogąc się ruszyć, bo albo wyleci albo będzie grzechotać. W myślach powtarzam jak mantrę „idźcie stąd!”, ale niestety, nie zamierzali…a siła grawitacji działała na moją niekorzyść. Kulka nr.1 ciągnęła swoją siostrę bliźniaczkę nieubłaganie w dół, więc kiedy zrobiłam krok do przodu, żeby chociaż usiąść, stało się to czego obawiałam się najbardziej, kulki na podłogę „jeb”, ciekawskie spojrzenia, łącznie z moim, podążyły w kierunku dźwięku, szybko schyliłam się po nie, mówiąc „o coś mi spadło” i chowając kulki do kieszeni. Rzuciłam jeszcze szybkie „no to dobranoc” i wyszłam jak gdyby nigdy nic.
Na drugi dzień nie obyło się bez pytań, więc po wytłumaczeniu siostrze co się stało, śmieje się ze mnie do dziś :).
Ps. Jakiś czas po tym zdarzeniu, trafiłam na proseksualną i moja wiara w gadżety wróciła :) Kupuję sprawdzone zabawki, no i nawet w nowe kulki zainwestowałam :D przyjaźnię się z nimi do dziś :D
I tu morał tej historyjki:
Nie warto oszczędzać na czymś, co ma sprawiać nam przyjemność lub zapewniać zdrowie :)
San
20 lutego 2018 at 22:22Pracuję w sex shopie. Mamy kilka salonów w całej Polsce. Koleżanka ze sklepu w innym mieście poprosiła abym przesłała jej metalowy korek analny z lisim ogonem, korzystaliśmy wtedy w firmie z usług Poczty Polskiej. Na prośbę koleżanki wykonałam zadanie- paczka, priorytet, potwierdzenie. Minęło kilka dni i paczka niestety nie dotarła do niej. Pomyślałam sobie „szlag – poczta znów nawaliła – poszukam tej paczki, mam przecież list przewozowy i numer śledzenia”
Niestety do dziś paczka nie została odnaleziona, reklamacja na poczcie została pozytywnie rozpatrzona (trzeba było napisać co znajdowało się w środku), otrzymaliśmy nawet „odszkodowanie”. Koniec tej historii jest taki, że ostatnie miejsce w którym ją zarejestrowano i zagubiono to WER LISI OGON (rozdzielnia paczek pocztowych na woj. kujawsko-pomorskie).
mehow
19 lutego 2018 at 22:51Co prawda po tej historii zabawka nadawała się tylko do wyrzucenia, ale trudno. Nasz kot jakimś cudem dorwał się do jajka sterowanego pilotem, a że miałem pilot do niego pod poduszką, to włączyłem je akurat jak miał je w pysku. Wiem że to może brzmieć okrutnie, ale kotu się nic nie stało, a dźwięk jajka strzelającego mu w tej małej mordce, jego zdziwienie, i szok jakiego doznał sprawiły, że popuściłem w majtki ze śmiechu. Kot uciekł z ogromnym ogonem i nie widziałem go przez następne 4 godziny, do dzisiaj jak słyszy wibrator to się chowie w łazience
mag
19 lutego 2018 at 18:56W pewien sobotni wieczór przyjaciele odwiedzili nas w naszym domu. Było wino, dobre jedzenie, humory wszystkim dopisywały. W pewnym momencie syn zapytał, czy może wziąć mój telefon, żeby sobie pograć. Oczywiście zgodziłam się szybko, i wskazałam mu miejsce telefonu a mianowicie moją torebka. Po jakimś czasie usłyszałam, że dzieci się kłócą zignorowałam to, bo często spierają się w trakcie zabawy. Jednak chłopcy postanowili żebym pomogła im w rozwiązaniu sporu, przyszli do salonu i jeden z nich młodszy poskarżył się, że teraz to on chce być dentystą. Zapytałam zdziwiona… ” Bawicie się w dentystę ??” A on na to: ” że tak, że borują sobie zęby tym wiertełkiem, które znalazł w mojej torebce ” W pierwszej chwili nie zrozumiałam o czym mówi ale wszystko stało się jasne kiedy położył na stole mój włączony mini wibrator. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Wszyscy zgromadzeni najpierw zamarli a potem wybuchnęli śmiechem. Od tej pory nazywają mnie dentystką i pytają czy nie mogli by wpaść na prywatną wizytę :)
Taviaa
18 lutego 2018 at 22:14Myślałam, że takie historie zdarzają się tylko w reklamach czy filmach. Ale nie. Któregoś dnia, kiedy gotowałam obiad, weszło do kuchni moje uszczęśliwione małoletnie dziecko płci żeńskiej, trzymając w dłoni – a jakże – mój wściekle różowy wibrator a w drugiej – pokrowiec. Z zachwytem osoby zafascynowanej różem zapytało: Mamusiu, co to jest? Bo znalazłam to pod łóżkiem… Moja twarz nabrała koloru owego urządzenia. Niemniej zimna krew mnie uratowała. Odparłam: Oo fajnie, mój mały pomocniku. że to znalazłaś, bo muszę to urządzenie oddać pewnej pani w pracy, a mi się zgubiło… I odłożyłam spokojnie sprzęcior na lodówkę, wracając do gotowania. Dziecko wyszło uszczęśliwione, że pomogło mamusi. Na szczęście nie wnikało w to co to jest i do czego służy… Od tej pory znalazłam urządzonku inny, mniej dostępny dla małych rączek domek:D
J.A.N.
18 lutego 2018 at 14:08Raz przejeżdżając samochodem przez granicę serbsko-węgierską celnicy uparli się, żeby skontrolować auto bardzo dokładnie. A że samochód był zapakowany po brzegi (wyprowadzka), trochę to trwało, w dodatku sprawdzali dokładnie każdą rzecz. Najciekawiej się zrobiło, jak wzięli się za przeszukiwanie woreczka z moimi zabawkami, które nie były w oczywistych kształtach i osoby niezwiązane z tematem nie kojarzą ich raczej z łóżkowymi igraszkami. Były to m.in. Iroha mini z Tenga oraz kulki gejszy z Fun Factory. Mimo, że było to kilka lat temu, wciąż pamiętam miny celników trzymających w rękach zabawki i słuchających moich tłumaczeń, do czego służą owe dziwne przedmioty.
evilmin
17 lutego 2018 at 00:41Wynajmuję mieszkanie od statecznej, starszej Pani. Kilka miesięcy temu zostało ono poważnie zalane i musiałam się na chwilę wyprowadzić, bo wymagało ono generalnego remontu. Pakowałam na szybko najpotrzebniejsze rzeczy, bo miałam wrócić do mieszkania za kilka dni. Ostatecznie remont przeciągnął się na kilka tygodni, a właścicelka obiecała, że w trakcie moich wakacji posprząta tak, żeby wszytsko wyglądało jak wcześniej. Przez te kilka tygodni nie mogłam znaleźć swojego dildo- pamiętałam, że przy pakowaniu przeszło mi przez głowę, że Pani M. pewnie zajrzy do mojej nocnej szafki, a mimo wszytsko nie chciałabym żeby widziała co tam trzymam, a z drugiej strony myśl „moja szafka, moja sprawa”- także nie wiedziałam, czy zabrałam je przy wyprowadzce i gdzieś się zawieruszyło, czy jednak zostało na mieszkaniu. Wprowadziłam się z powrotem, sprawdziłam wszytskie możliwe miejsca i dildo nie było- po posklejaniu różnych faktów najbardziej prawdopdobna wydaje mi się wersja, że to pan fachowiec pooglądał co mam w szafkach i postanowił 'wypożyczyć’ na weekend moje dildo- nie przewidział tylko, że ja w mieszkaniu pojawię się wcześniej i nie będzie miał kiedy go odlożyć na miejsce. Nie złapałam go za rękę, nie miałam też na tyle 'jaj’ zeby wciągnąć w sprawę właścicielkę, ale podpuszczona przez chlopaka i troche dla smiechu postanowiłam zadzwonić do pana fachowca i zapytać czy podczas remontu nie spotkał czarnego, charakterystycznego pudełka- po kilkunastosekundowej ciszy przerywanej krotkimi „yyy” usłyszałam, że nie ma pojęcia, nic nie widział i nigdy nic nie rusza w mieszkaniach, które remontuje. No także tak- nie wiem, co się stało, ale jak myślę, że ktoś mógłby pobawić się nim ze swoją żoną,a potem odłożyć go na miejsce i zostawić mnie niczego nie świadomą, to… I śmieszno, i straszno :)
eMKa
16 lutego 2018 at 10:23Nie posiadamy gadzetów oprócz żeli intymnych i szarf do wiązania dłoni lub zasłaniania oczu.
Na początku naszej znajomości, kiedy mąż był we wojsku nasze stosunki były stosunkowo rzadkie ;)
Na jedną z przepustek wymyślił niespodziankę- przywiózł prezerwatywy smakowe- bananowe. Gdy przyszła pora użycia-
wszystko nam opadło. Nie dało się ich zastosować-śmierdziały nieziemsko. Cuchnęły chemią i ten zapach zostawał trwale na dłoniach i ciele. Do przyjemności wróciliśmy po kąpieli i ze zwykłymi gumkami :) Hasło „bananowe” do tej pory wywołuje salwy śmiechu, choć minęło ponad 20 lat.
Daniel
14 lutego 2018 at 22:38Zainspirowany historią Arka, postanowiłem poszukać dildo share, strapon z trzema końcówkami, które nie potrzebują uprzęży, majtek. Albo nie umiem szukać, albo rynek jest biedny w tego typu akcesoria, bo znalazłem tylko trzy. W kolejności od najlepszego, do najgorszego:
You2Toys Triple teaser,
Regal Rider Vibrating Silicone Strapless Strap On Triple G Dildo,
Pipedream Fetish Strapless StrapOn Anal Stimulator.
Jesteście w stanie wskazać jeszcze jakieś ciekawe tego typu zabawki?
Wracają do mojej historyjki. Byłem kiedyś w środku tygodnia na porannych zakupach w hipermarkecie. Duży tłum, prawie same starsze osoby. Rozmawiając prze telefon sięgałem z plecaka notes. Coś się zahaczyło, szarpałem, notes został w dłoni, pudełko prezerwatyw przeleciało trzy metry po sklepie, wprost pod stopy starszego małżeństwa. Pół sklepu odwróciło się na dziwny dźwięk. Oni na mnie, ja na nich, oni na prezerwatywy, ja… pozbierałem, co moje. Zniesmaczenie na twarzach obecnych – bezcenne doświadczenie.
Arek
14 lutego 2018 at 22:45No my ten pierwszy mamy ;-) You2Toys Triple teaser
Rys
14 lutego 2018 at 22:23Witam
Kilka lat temu bawiliśmy się z żonka w doktora .
Postanowiliśmy przetestować nowy nabytek niby nic klasyczny kształt małe dildo o sporej mocy :)
Tak się składa ze mamy psiaka 30 kg niebiesko okiej radości ;)
I tu pojawia się pytanie, co się mogło stać?
My w sypialni atmosfera świece winko i zabawa bierzemy zabawkę a tu nagle dziki skowyt pisk i śpiew z salonu !
Kto słyszał Haszczaka ten wie w czym sprawa ;)
My panika pies drapie drzwi i piszczy. Zadyma … Okazało się ze nasz psiak traktuje basowy dźwięk wibratorów jak prowokacje :)
Milusia
14 lutego 2018 at 16:59Niedawno moja młodsza siostra miała osiemnaste urodziny. Z tej wyjątkowej okazji postanowiłam kupić jej elegancki i nierzucający się w oczy wibrator. Prezent okazał się strzałem w dziesiątkę. Nad ranem goście kręcili się po kuchni w poszukiwaniu czegoś, co przegoni kaca. Siostra wyszła z łazienki, twarz miała jeszcze w pianie i krzyczy, że w lodówce jest piwo… Ja spoglądam na tą wariatkę, a ona w ręce trzyma wibrator. Syknęłam do niej i pokazuję na migi, że ma to schować, a ona na całe gardło, że dziękuje za masażer, bo z cerą ma ostatnio problemy. Jak ja się cieszę, że nikt ze zgromadzonych gości nie zorientował się, co tak naprawdę moja siostra trzymała w ręce. Jak ją później uświadomiłam, to dwa tygodnie nie odbierała ode mnie telefonów.
Agnes
14 lutego 2018 at 16:47Razem z mężem wybraliśmy się na wymarzony wypoczynek – sami, bez dzieci… Wynajęliśmy cudowny apartament z jacuzzi (jak na tamte lata, to było istne szaleństwo). Szykował się emocjonujący i niezwykle udany wyjazd. Jeszcze tego samego wieczoru wskoczyliśmy do ogromnej wanny i ustawiliśmy relaksujące bąbelki. Żeby podkręcić atmosferę, mąż wziął mój niezastąpiony wibrator i… kiedy tylko go włączył, kopną mnie prąd! Jak się okazało, mój stary wynalazek nie był wodoodporny. Nie dość, że straciłam wibrator, to przez cały wyjazd nie było mowy o figlach. Na całe szczęścia wypoczynek i tak okazał się udany ;-)
Larthy
14 lutego 2018 at 15:09Któregoś wieczora postanowiłam zabawić się sama ze sobą, jak to miałam w zwyczaju. Wyjęłam swój sprzęcior, kulkowy wibrator w koloru różu, który był prezentem od mojej troskliwej siostry. John, bo tak go nazwałam, miał już swoje lata, ale nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Bowiem John dosłownie rozpadł mi się w rękach. Spod różowej powłoki wylazł mechanizm, a uchwyt po prostu odpadł. No dramat. To była wówczas moja jedyna zabawka erotyczna, zatem proszę sobie wyobrazić moją rozpacz i przerażenie. Po pierwszym szoku, jak już się trochę pozbierałam, zaczęłam szukać innego rozwiązania mojego problemu. Przecież nie tylko wibrator wibruje. Poczyniłam szybki przegląd sprzętów wibrujących w domu i zwycięzcą została… szczoteczka elektryczna do zębów. Modele starszych generacji były co prawda niemiłosiernie brzęczące, ale za to jaką miały moc! Szczoteczka zdecydowanie spełniła moje oczekiwania i do momentu zakupu Johna Juniora, była mi bliższa niż kiedykolwiek. Taka to moja historia.
Arek
13 lutego 2018 at 18:53Ma być ciekawa lub zabawna historia związana z użyciem gadżetu erotycznego. Postaram się Wam więc opowiedzieć moją przygodę w taki sposób, abyście choć trochę poczuli, że życie pełne jest niespodziewanych zwrotów akcji ;-)
A więc od początku. Nabyliśmy kiedyś z żoną straplesa, który posiada dwie końcówki do umieszczenia w kobiecie oraz trzecią do penetracji „ofiary”, którą miałem być ja. Po kilku próbach żona doszła do wniosku, że musi sobie do niego zrobić uprząż, gdyż nie do końca przyjemnie jest, gdy musi go ciągle przytrzymywać i naprowadzać, bo on swoje waży, a i penetrowanie mnie powoduje jego wyginanie się i wypadanie. Tak więc żonka ma, hobbystyczna krawcowa wzięła sobie jakieś majteczki i zrobiła z nich elegancką uprząż. Gdy mi się w tym całym osprzęcie pokazała po raz pierwszy, to uwierzcie mi, nabrałem takiej ochoty na to, aby ją dotykać po tym „udawanym penisie”, że nawet się nie zorientowałem kiedy nasmarowanymi żelem dłońmi zacząłem jej po prostu walić konia :D Najpierw powoli siedząc przed nią, a później już w pełnym przytuleniu do niej stojąc za nią, tak jak ona to czasami robi ;-) Masakra, jakie to było nieprzyzwoicie przyjemne dla mnie i dla niej. I pomimo tego, że jestem czysto heteroseksualny, robienie jej dobrze w ten właśnie sposób, sprawiło mi to tyle przyjemności, że sam prawie nie skończyłem podczas tego swoistego „walenia jej konia”. Po chwili, gdy żona już się pozbierała i doszła do siebie, użyła go już do penetracji mego spragnionego pieszczot otworu i to był dla nas obojga chyba najbardziej udany wieczór ze strap-onem do tej pory :D
Polecamy czasem zrobić coś na odwrót w sytuacjach łóżkowych, gdyż może to przynieść całkiem niespodziewane rezultaty.
Dominik
13 lutego 2018 at 14:57Jeśli chodzi o gadżety erotyczne to niestety nigdy jakoś ich nie ma pod ręką…
Jakoś tak wychodzi, że największa ochota na seks łapie nas z „kobkubiną” akurat gdy jesteśmy w trasie…w hotelu, w odwiedzinach u rodziny itd.
Pewnego razu w pokoju hotelowym przyszla z pomocą plastikowa i odpowiednio wygięta szczotka do włosów mojej partnerki. Oczywiście została wcześniej przeze mnie dokładnie umyta, więc bez obaw posłużyła jako gadżet.
Reasumując chciałbym wygrać, abym to ja miał w swojej męskiej kosmetyczce „coś ekstra”, co sprawi jej i mi wiele frajdy.
M.
13 lutego 2018 at 14:08Historia najdziwniejsza pewnie tylko dla mnie, bo TAKIEGO efektu to sie nie spodziewałam. Lelo Sona pojawiła sie u nas w domu i wzięliśmy sie z partnerem za testowanie. Byłam zmęczona i jakoś słabo nastawiona, a każde bzz bzz wywoływało u mnie salwy śmiechu zamiast podniecenia. Dawno się tak nie uśmiałam 😊 Wtedy mój facet wziął Sone i w ciągu kilku minut doprowadził się przy jej użyciu do orgazmu. Jak już się przekonałam że to nie tylko do rozsmieszania służy, użyłam jej jak należy i efekt byl piorunujący, po kilku minutach orgazmów przechodzących jeden w drugi nie wiedziałam jak się nazywam 😊 Nie sądziłam, że stymulator lechtaczki może dać tyle frajdy osobie, która lechtaczki nie posiada i ciekawa jestem co on zrobiłby z Zumio, bo że podbierałby do testowania, to jestem pewna 😊
Leszek
13 lutego 2018 at 14:03Kiedyś z żoną mieliśmy trudny okres, kiedy nie mogliśmy cieszyć się w pełni seksem, ponieważ nie mogliśmy pozwolić sobie na penetrację jej waginy. Nie chcieliśmy rezygnować z seksu, ale na analny nie zgadzaliśmy się, a oralny to przyjemność tylko dla strony biernej. Zona doszła do wniosku że kupi dla mnie dobrej jakości masturbator. I nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, ze używaliśmy go w ten sposób, że kochając się ona trzymała go pomiedzy udami. Byliśmy w ten sposób i bardzo blisko, i daleko. Blisko bo i pieszczoty i gra wstępna dawała nam wiele radości, a daleko bo niestety nie byłem w niej.
Paulina
13 lutego 2018 at 13:05Pewnego wieczoru podczas nieobecności mojego chłopaka (miał wrócić za półtorej godziny z pracy) wpadłam na pomysł, że zrobię mu niespodziankę. Ubrałam się w sexowną bieliznę, z szuflady wzięłam swój ulubiony wibrator i postanowiłam się „rozgrzać” przed przyjściem mojego lubego do domu. Położyłam się na łóżko i zaczęłam się bawić. Po jakimś czasie znudziłam się samej bawiąc i poczułam znużenie. Jednym słowem przysnęło mi się podczas zabawy samej ze sobą. Mój chłopak wrócił po 2 godzinach i zastał mnie śpiącą z wibratorem między nogami. Obudził mnie i opowiedział co zastał, kiedy wrócił do domu. Przez następną godzinę śmialiśmy się aż do samych łez. ;)
Marta
13 lutego 2018 at 12:10Przygoda ta może nie jest śmieszna, ale z całą pewnością… Nietypowa. Mianowicie pod choinkę sprawiłam teściowej wibrator. Mamy dobry kontakt od lat, więc w sytuacji gdy ze strony swojej córki nie mogła liczyć na pomoc, zwróciła się do nas (mojegu lubego i mnie). Sytuacja była o tyle wymagająca, że moja ulubiona przybrana matka dotychczas używała jedynie taniutkiej, gumowej zabawki o wyglądze cielistego penisa, o której sama powiedziała, że była „w sumie beznadziejna”. Zależało mi więc, by wibrator od nas z jednej strony okazał się skuteczny, a z drugiej pokazał jej, że zabawka erotyczna może być też naprawdę ładna. Po wybadaniu potrzeb i oczekiwań, stanęło na króliczku. Fioletowym, silikonowym, dość smukłym króliczku. Do tego hipoalergiczny, ekologiczny lubrykant, tak dla równego rachunku ;)
Kilka dni po wigilii nieśmiało pytam, jak tam prezent. W odpowiedzi dostałam radosne: „och, wykorzystałam go tego samego wieczoru, jest najlepszy, tyle szczęścia naraz!” <3
No i elegancko. Polecam się na przyszłość ;D
Monika
13 lutego 2018 at 11:48W internecie jest masa wątków na forach typu „co zamiast wibratora?”, „który kuchenny gadżet służy Wam do zabaw?” . A co jeśli jest odwrotnie i zamiast podstawowych przyrządów kuchennych w reku masz tylko swoją ulubioną zabawkę? Tak się stało której zimy, byłam na nartach ze znajomymi, chcieliśmy zrobić drinki z wódką, świeżą marakują i kruszonym lodem. W kuchni były tylko widelce, tępe noże i kilka kubków. Powiem Wam,że nic tak szybko, poręcznie, dokładnie nie gniecie owoców z lodem jak sprawdzone metalowe dildo! W życiu bym na to nie wpadła gdybym sobie nie przypomniała historii z portugalskiego baru, gdzie do sporządzania drinków używali, ogromnego, drewnianego…..penisa…! Wprowadźcie w swoje towarzysko-imprezowe życia powiew świeżości! Zaskoczcie znajomych! Efekt murowany :)
LOLA
13 lutego 2018 at 11:04Ze swoim partnerem postanowiliśmy wypróbować doznania, które może zaoferować wibrator w noc Sylwestrową! Muszę zaznaczyć, że był to mój pierwszy raz z gadżetem erotycznym. Wiem na jakiej zasadzie działają wibratory, ale nie spodziewałam się, że małe wibrujące cudo może mieć siłę płota pneumatycznego. Gdy poczułam jak trzęsą mi się pośladki nie mogłam opanować śmiechu. Mój partner spojrzał na mnie zmieszanym wzrokiem i zapytał: „… masz łaskotki?”. Jego reakcja spowodowała kolejną salwę śmiechu. Koniec końców – nie dość, że fajerwerki były za oknem, to także między moimi nogami.
Oleksandra
13 lutego 2018 at 10:52Wspólnie z partnerem, gdy dopiero zaczynaliśmy wprowadzać zabawki i gadżety do naszego i tak kolorowego życia seksualnego, postanowiliśmy zrobić zakupy przez internet. Długo kompletowaliśmy „koszyk”, każdy zakup omawiając dokładnie (budżet biednych licealistów miał w tym rozsądnym planowaniu duży udział). Był to czas kiedy zaczynaliśmy też eksperymentować z seksem analnym, więc asortyment korków był przejrzany siedemset razy ;) Kilka razy zatrzymaliśmy się na koreczkach z lisimi/kocimi ogonkami ale w końcu stwierdziliśmy, że nie, to za dużo, to chyba jednak nas nie kręci, no jak to tak, z ogonem. Ok, zabawki wybrane, zamówienie zrobione, tylko czekać na wiadomość, że w Paczkomacie jest paczucha. Po dwóch dniach już można było robić unboxing. Otwieramy, wyjmujemy… Pejcz, knebel, wibrator, obroża, słodki lubrykant, wibrujące pierścienie, kuleczki, korek z ogonkiem… CZEKAJ, CO?! Jak to korek z ogonkiem? Przecież zdecydowaliśmy, że nie kupujemy, że to nie dla nas! Pierwsza myśl: pomylili się w sklepie, zrobili nam przypadkowy gratis. Niemożliwe. Sprawdzamy historię zamówienia – no jak byk ogonek na liście. Do dziś żadne z nas nie ma pojęcia jak to się stało i dlaczego ani ja ani on się nie zorientował ale najwyraźniej musieliśmy podświadomie jednak kliknąć (i to w dodatku wspólnie) „zamów”. Wygląda na to, że nasze seksualne mózgi mają przeciwko nam zmowę. Jeszcze tego samego wieczoru ogonek został przetestowany i został jednym z ulubionych gadżetów ;)