Czy dziś, gdy praktycznie wszystko można zamówić online z dostawą do domu, stacjonarne salony erotyczne mają jeszcze rację bytu? Jak najbardziej! Już wyjaśniam, dlaczego.
konkurs organizowany jest we współpracy z Secret Place
Pamiętam, jak na początku pandemii obudziła się we mnie tęsknota za sex shopami. W obliczu pikującego w dół libido, to sex shop stał się symbolem mojej normalności. Obietnicą, że może będzie lepiej.
Salony erotyczne to moje „place zabaw” – miejsca, które odwiedzam, aby poznawać nieznane wcześniej marki, pomacać rynkowe nowości, poprzymierzać zmysłową bieliznę czy wziąć udział w ciekawym wydarzeniu.
Butiki stacjonarne pełnią ważne funkcje, o których na co dzień nie myślimy. Z tego właśnie powodu uważam, że naprawdę warto wspierać ich działalność.
Dlaczego warto odwiedzać stacjonarne salony erotyczne?
Gadżety są dostępne od ręki
Kupowanie gadżetów erotycznych i wyszukiwanie ofert online może jest wygodne, ale to do butiku stacjonarnego można przyjść na zmysłową zakupową randkę czy wpaść po dildo, którego pragnie się teraz-już-natychmiast.
Przeglądanie akcesoriów na żywo pozwala zweryfikować wiele wyobrażeń na temat upatrzonych zabawek – mając do dyspozycji testery można sprawdzić moc wibracji, realną wielkość i ciężar, łatwość sterowania, a także kompatybilność lubrykantu lub innego kosmetyku erotycznego z ciałem. Tych aspektów nie da się ocenić na podstawie zdjęcia, opisu czy nawet najbardziej szczegółowych recenzji.
Normalizują przyjemność
Odnoszę wrażenie, że czasy, upychania sex shopów w bocznych alejkach, podwórzach kamienic czy ciasnych suterenach kończą się bezpowrotnie. Choć sama wspominam je z pewną nostalgią (wiele osób zapewne w takich miejscach kupowało swoje pierwsze wibratory), cieszę się, że salony erotyczne, jak warszawski czy poznański Secret Place (zajrzyj do środka!), znajdują się przy głównych arteriach miast. Udowadniają tym samym, że seks i chęć czerpania z niego satysfakcji nie są czymś wstydliwym.
Wizyta w salonie erotycznym może zadziałać bardzo wzmacniająco. Wielu ludzi przychodzi do stacjonarnych sex shopów, aby poczuć się normalnie ze swoimi żądzami, zainspirować się, otworzyć na seksualną rozkosz. Butiki stacjonarne często są też przestrzeniami edukacji, gdzie organizowane są warsztaty czy imprezy tematyczne.
Nie wszyscy są w stanie kupować online
Stacjonarne salony erotyczne odwiedzane są też przez ludzi, którzy z różnych powodów nie decydują się na zakupy online. To tu osoby starsze, które może nie posiadają komputera, ale mają apetyt na seks, przyjdą po pierwszy i kolejny wibrator.
Z opcji zakupów stacjonarnych skorzysta też ktoś, kto nie może pozwolić sobie na dostarczenie nawet najbardziej dyskretnej przesyłki do domu. Albo chce zrobić bliskiej osobie zmysłową niespodziankę…
Nic nie zastąpi kontaktu z żywym człowiekiem
Ogromną zaletą stacjonarnych butików erotycznych jest też obsługa i profesjonalne doradztwo. Kontakt z osobą, która w sposób kompetentny oprowadzi kupujących po świecie zabawek, wysłucha ich potrzeb i pomoże dobrać odpowiednie akcesoria jest nie do przecenienia.
W sex shopach bardzo często pracują ludzie, dla których gadżety erotyczne i edukacja seksualna są prawdziwą pasją. Dzięki niej łatwo im nawiązywać relacje z kupującymi i odpowiadać nawet na najbardziej osobliwe pytania dotyczące zabawek.
Są wymierającym gatunkiem
Przyjmuje się, że obecnie 90% akcesoriów erotycznych jest kupowanych online. Z tego powodu większość sklepów stacjonarnych prowadzi sprzedaż w modelu hybrydowym, jak robi to Secret Place, który wykorzystał ostatnie miesiące, aby odświeżyć wirynę internetową i tchnąć nowe życie w blog.
Trzeba przyznać, że na mapie pozostało niewiele stacjonarnych, sekspozytywnych sex shopów z prawdziwego zdarzenia, takich, do których wraca się z przyjemnością. Dlatego cieszę się, że salony erotyczne Secret Place przetrwały czas pandemii.
Jak pandemia zmieniła salony erotyczne?
Nie da się ukryć, że pandemia uderzyła nie tylko w mój osobisty seks, bo globalny kryzys zdrowia znacząco wpłynął też na funkcjonowanie branży erotycznej. Sama z niemałym żalem wykreślałam z kalendarza zaplanowane warsztaty, imprezy czy wyjazdy na targi.
Kiedy przechodziłam przed witrynami pobliskich sex shopów, ze smutkiem spoglądałam do ciemnych, pustych wnętrz. Zastanawiałam się, jak radzą sobie ludzie, którzy zdecydowali się zaopatrzać lokalną społeczność w zabawki erotyczne.
Postanowiłam zapytać o to Marcina Fröhlicha z Secret Place.
Jak można się domyślać, pandemia źle wpłynęła na nastroje w salonach, ale postanowiliśmy szybko podjąć działania, które przeniosłyby ruch ze sklepów stacjonarnych do sklepu internetowego. Udało się nam to zrobić dość dobrze i w czasie, gdy brakowało nam gości w salonach stacjonarnych, zaczęliśmy odnotowywać zwiększony ruch w sklepie internetowym. – powiedział.
Szybko też wdrożyliśmy procedury bezpieczeństwa, skróciliśmy czas otwarcia salonów i podzieliliśmy zespoły na dwie niestykające się ze sobą grupy, by uniknąć poziomego zakażenia. Tak przeżyliśmy marzec i kwiecień. Dobrze, że to już mamy za sobą. Zmieniło się to, że odwiedzający nasze salony są proszeni o zakładanie maseczki na nos i usta i dezynfekcje rąk.
Niestety, nie każdy chce się temu podporządkować. To bardzo nas dziwi i martwi. Konsumenci jakby zapominają, że w salonach pracują ludzie, którzy także mają swoje rodziny, dzieci. Nie możemy w tym zakresie odpuścić i pozwolić na nonszalancje w traktowaniu przepisów. – dodał.
Nie ukrywam, że zastanawiało mnie, po jakie akcesoria w obliczu lockdownu czy przymusowej rozłąki sięgali kupujący.
W okresie pandemicznym, choć w zasadzie zawsze, popularne były gadżety od Lovense, Lush i Hush [idealne do seksu na odległość – przyp. autorki], oraz od Lelo – Sona, Luna i Hugo. Do nich nich często dobierano zmysłowe zapachy od Bijoux Indiscrets. Równie dużą popularnością cieszyły się marki YESforLOV i HotOctopuss. – zdradził właściciel Secret Place.
(Nie)zwykłe sklepy
Jak widać, z jednej strony salony erotyczne to zwyczajne sklepy, do których można wejść jak do drogerii czy delikatesów – obejrzeć asortyment i zdecydować się na zakup lub wrócić po upatrzony gadżet w późniejszym terminie. Z drugiej – pełnią bardzo ważną rolę w życiu seksoerotycznym wielu ludzi, którzy bez sex shopów nie mieliby dostępu do akcesoriów i innych zmysłowych urozmaiceń.
Dlatego cieszy mnie, że takie miejsca, jak Secret Place istnieją na mapach miast, udowadniając, że życie seksualne może być ciekawe i pełne niespodzianek.
Konkurs | Wygraj masażer Satisfyer Wand-er Woman!
O nagrodzie
Masażer Satisfyer Wand-er Woman to potężny masażer o imponującej mocy. Wyposażono go w 10 trybów wibracji i 5 poziomów intensywności, co daje wystarczającą liczbę kombinacji, aby zadowolić zarówno osoby lubiące subtelną stymulację, jak i mocniejsze doznania.
Na dodatek wibratora Wand-er Woman można używać do głębokiego masażu całego ciała. W sam raz, jeśli potrzebujesz odrobiny relaksu przed intensywną sesją solo lub w większym gronie!
Jak wziąć udział w konkursie?
Aby wziąć udział w konkursie, opisz w komentarzu, czy i jak zmieniło się twoje życie seksualne podczas lockdownu i trwającej pandemii.
Najciekawszą wypowiedź nagrodzę masażerem Satisfyer Wand-er Woman w kolorze białym.
Pamiętaj, aby w polu do tego przeznaczonym wpisać aktualny i często sprawdzany adres email – tą drogą będę kontaktować się z nagrodzoną osobą.
Konkurs trwa do 4.10.2020, do godz. 23:59 CEST.
Udział w konkrusie oznacza akceptację regulaminu, który dostępny jest tutaj.
Komentarze zamknięte.
Soń
4 października 2020 at 23:57Wygląda na to, że to będzie nieco trudna historia z happy end’em. Czas wiosennego lockdown’u paradoksalnie wbrew moim własnym fantazjom i oczekiwaniom nie był dla mnie wcale szałem dzikich uniesień, wielokrotnych orgazmów czy jednej wielkiej fali codziennego kochania się, gdy byliśmy zamknięci razem z partnerem w domu. Szczerze mówiąc, seks dla mnie prawie wtedy nie istniał ze względu na moje ogromne przygnębienie covidem i izolacją. Nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło i wyciągnęłam wiele wniosków i seksualnej samowiedzy. Po pierwsze dałam sobie prawo na to, że mogę przez jakiś czas nie interesować się uprawianiem seksu (nawet, gdy wszyscy o tym wokół huczą i rzeczywistość ocieka seksem/ seksualizacją) i że to jest zupełnie w porządku! Zdjęłam z siebie presje imperatywu seksu-alności, co przynosi mi dużo lekkości i wolności… Po drugie zrozumiałam też jak istotne jest dla mnie seksualne me-time w pełnej prywatności i odrębności, jak ważna jest dla mnie ta sfera autonomii i soloseksualności… Obserwowałam też w tym żywym eksperymencie, jak bardzo moja seksualność jest dynamiczna i powiązana z wszystkimi innymi obszarami, oglądałam na żywo w spowolnionym tempie, jak emocjonalność wpływa na moją seksualność, (nie)pragnienia i ekspresję. Izolacja w domu to było bardzo silna i bezpośrednia konfrontacja z moimi potrzebami i refleksjami, które po prostu były czynnikiem spustowym dla dawno dziejących się we mnie procesów. I tu jest ten mój PLOT TWIST w smutnej, trochę nudnej historii o byciu w covidowym dołku po szybkie przejście do fascynującego wystrzału fajerwerek, tj. decyzji o wyjściu z monogamicznej wyłączności seksualnej i eksplorowanie niemonogamicznych różnorodności relacyjnych i bycia solo! Czuję, że naprawdę odetchnęłam i oddycham pełną piersią, biorę odpowiedzialność za moją przyjemność, odkrywam nowe obszary siebie, puszczam się, płonę, promienieję! Bolesna izolacja okazała się więc jednocześnie niesamowitą możliwością przyjrzenia się sobie tak bardzo z bliska, katalizatorem odważnych i przełomowych bardzo sexy, ale i trudnych zmian i powrotu ogromnego apetytu na zmysłowość i przyjemności życia! Mniam!
LittleM.
4 października 2020 at 23:27Kwarantanna okazała się być dla mnie prawdziwym rollercoasterem doświadczeń. Od zera do setki w pół sekundy, well… no może nie sekundy, a roku, ale od początku. Zamknięcie z partnerem w jednym mieszkaniu z dala od przyjaciół i innych czasoumilaczy dało nam możliwość przyjrzenia się naszej relacji od środka. Po 7 latach razem nasze życie intymne, no cóż trzeba to sobie powiedzieć wprost – niemalże nie istniało. Seks mimo, że bardzo satysfakcjonujący, gdy do niego dochodziło, nie należał do naszych codziennych rytuałów, a kwarantanna… dobiła nas do reszty. Zdecydowaliśmy się na rozstanie i to było najlepsze co mogliśmy dla siebie nawzajem zrobić. Kiedy poczucie frustracji i niespełnienia wynikające z nieudanej relacji odpuściło rozbudziły się we mnie dawno zapomniane potrzeby. Jak na ironię największa ochota na seks przychodzi wtedy, gdy wydaje się być on poza zasięgiem. W poszukiwaniu nowego towarzysza na samotne wieczory, tym razem takiego na baterie:) trafiłam na twoją stronę oraz blog secret delivery… i co tu kryć przepadłam w lekturze! Aż wstyd się przyznać, ale dopiero teraz w moim 30 letnim życiu, znalazło się miejsce na zabawki… Z pierwszym „króliczkiem” w dłoni, przyszła ochota na więcej. Z ogromną fascynacją zaczęłam pochłaniać kolejne artykuły na temat seksualności, gadżetów, a następnie coraz odważniejszych praktyk seksualnych. Nowo zdobyta wiedza zmieniła mnie z szarej myszki w osobę o dość dużej otwartości, co z kolei rozbudziło potrzebę eksperymentowania… w ostrzejszym klimacie. Co niesamowite im odważniej zaczynasz mówić o swoich fantazjach tym ciekawszą stronę swoich znajomych odkrywasz:) tym sposobem aktualnie poznaje świat kajdanek, koreczków analnych, klamerek na sutki i wyjątkowo intensywnej stymulacji…
Gdyby ktoś pół roku temu powiedział mi, że miejsce pruderii w moim życiu zastąpi nieskrępowany hedonizm, a moja szuflada zacznie zapełniać się zabawkami erotycznymi i gadżetami rodem z filmów o „szarościach” uznałabym, że postradał zmysły. Tymczasem nie mogę się doczekać jakie nowe odkrycia przyniesie kolejny, zbliżający się wielkimi krokami lockdown.
Lu
4 października 2020 at 21:11Niedługo przed pandemią powiedziałam mojemu chłopakowi, że muszę się wyprowadzić. Czułam, że mimo chęci z obu stron od dawna nie możemy rozwiązać wielu problemów i potrzebujemy przestrzeni i spojrzenia „z zewnątrz”. W połowie lutego, gdy urządzałam się w niewielkiej, przytulnej kawalerce, nawet nie przeszło mi przez myśl, że najbliższy czas spędzę sama na tych niecałych 20 metrach kwadratowych.
Chyba wiele osób tak ma, że świeżo po rozstaniu zaczyna bardziej eksperymentować, próbować nowych rzeczy, czy testować swoje granice. Cóż, z powodu lockdownu zainstalowanie Tindera nie wchodziło w grę, więc eksperymenty przeprowadzałam sama na sobie. I było to najlepsze co mogło mnie spotkać! Za towarzysza miałam tylko niewielki wibrator króliczek, ale był doskonałym pomocnikiem w odkrywaniu swojej cielesności. Masturbacja przestała być czymś robionym na szybko, w ukryciu, a stała się narzędziem do poznania własnych reakcji, eksplorowania fantazji i oswajaniu ze swoją seksualnością. Ta „edukacja” była wielotorowa. Spędzałam dużo czasu ze sobą, więc przyglądałam się swojemu ciału i na nowo z nim zaprzyjaźniałam, czułam jak z każdym dniem poświęcania mu uwagi, robię się pewniejsza siebie, mniej skupiam się na kompleksach. Zaczęłam myśleć: „Hej, to dzięki temu miękkiemu, gładkiemu ciału doznajesz przyjemności. Jak możesz go nie kochać?”. Równolegle zaczęłam się interesować anatomią, mięśniami dna miednicy, tym, co dokładnie dzieje się z moim ciałem podczas seksu. Ćwiczyłam rozluźnianie się, odprężanie, które pozwoliło mi na odczuwanie rozkoszy zamiast bólu (wcześniej nie rozumiałam, skąd on się bierze) i po raz pierwszy miałam orgazm bez pomocy wibratora.
Moja relacja z byłym(???) wzmacniała się, krok po kroku odplątywaliśmy supełki. Nie znam chyba innej pary, której rozstanie paradoksalnie tak pomogło. Kiedy przestaliśmy bać się najgorszego (czyli rozpadu związku), wreszcie zaczęliśmy rozmawiać naprawdę szczerze. Okazało się, że oczekujemy tych samych rzeczy, także od relacji intymnej. Oboje od dawna chcieliśmy otworzyć związek, ale baliśmy się, że będzie to gwóźdź do trumny, jeśli już coś się dzieje między nami nie tak. Największą ulgą i też pewnym olśnieniem było jednak wyjście poza kategorię „chłopak-dziewczyna”. Okazało się, że realizujemy scenariusze, które wcale nam nie pasują, bo po prostu nie znamy innych schematów, brakuje innych modeli relacji. W czasie lockdownu mieliśmy czas na dłuuugie rozmowy i postanowiliśmy nie szufladkować już naszej relacji, dawać sobie pozwolenie na szukanie własnej drogi i zrozumienie, że „być ze sobą” można na wiele sposobów.
No i chyba całkiem standardowo – nagle seksting okazał się grać całkiem dużą rolę w moim życiu seksualnym. To coś, czego wcześniej nie doceniałam, wręcz nie potrafiłam. A tymczasem dobrze się bawiłam robiąc sobie sesje zdjęciowe. Pandemia to czas, który pokazał, że potrafimy być empatyczni i wspierać innych. Mój sekstingowy partner mógł więc opisać swoją fotograficzną fantazję, a ja wyceniałam ją i po wpłaceniu przez niego określonej kwoty na wybraną przeze mnie fundację, wysyłałam mu wymarzone zdjęcie.
Mam poczucie, że z lockdownu wyszłam dużo bardziej zaprzyjaźniona ze sobą, świadoma swojego ciała i przede wszystkim swoich potrzeb.
Joanna
4 października 2020 at 23:11Jak zmieniło się moje życie seksualne podczas pandemii? Bardzo. Brzmi to banalnie ale naprawdę tak jest! Na czas pandemii mój partner wyjechał do domu rodzinnego przez co kazde napięcie seksualne rozładowywałam bez jego pomocy. Niestety nie akceptował sextingu, gadżetów oraz wysyłania sobie zdjęć. Nasz związek co prawda nie przetrwał, ale ileż ja zyskałam przez ten czas. Uczyłam i uczę się siebie, swojego ciała, tego co lubię, jak lubie i kiedy. Spełniałam się za pomocą gadżetów które kupiłam w kilku sex shopach w moim mieście-cudownie, że takie miejsca są. Panie w różnym wieku były bardzo pomocne, mogłam sprawdzić na dłoni jak prezentowane gadżety działają, jak ich używać. Doradzały mi w sprawie rozmiarów, kształtów, opcji, funkcji. Seks w tych rozmowach byl tematem naturalnym, w końcu praktycznie każdy uprawia seks więc czego się wstydzić. A mój solo-seks za każdym razem jest coraz lepszy. I naprawdę cieszę się, że pandemia pozwoliła mi w tak dużym stopniu spojrzeć wgłąb siebie oraz swojego ciała. Nauczyła mnie cierpliwości, czułości i pokory. Pozwoliła mi pokochać siebie-taką jaka jestem i celebrować moje ciało. I życzę tego każdemu człowiekowi na ziemi. Jesteśmy super!
Ewa
4 października 2020 at 18:56Podczas kilku miesięcy przebywania sama ze sobą odkryłam, że kultura hook-upów nie jest dla mnie, a mniej znaczy więcej. Od kiedy jestem aktywna seksualnie, czyli od kilku lat, zawsze miałam podświadome przekonanie, że seks powinien być – po prostu. Spory wpływ miała na to mocno obecna w mainstreamie wspomniana kultura hook-upów, ale też sekspozytywność, którą – jak się okazało – rozumiałam opacznie. Od dłuższego czasu nie miałam stałego partnera, stąd różne krótkie relacje oparte wyłącznie na seksie, w których jednak nie czułam się szczęśliwa, ale krótko po zakończeniu jednej pakowałam się w kolejne. Sama nie wiem czemu – seks z osobami, które słabo znałam i nie miałam z nimi żadnej więzi, nie sprawiał mi przyjemności, a raczej obojętność. Ale był – i to mi dawało poczucie, że „odpowiednio” korzystam z młodości, eksperymentuję i robię to wszystko, co robić się „powinno”.
Tej wiosny miałam sporo czasu i spokoju, by zastanowić się nad tym, czego właściwie chcę od związków, seksu i samej siebie. I odkryłam, że przez długi czas robiłam sobie krzywdę, bo seks bez zobowiązań nie jest dla mnie. Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę chcę bliskości, a nie seksu i że seks bez uczuć nie sprawia mi żadnej przyjemności, którą zawsze sobie wmawiałam. Dotarło do mnie, że u mnie bez miłości nie ma namiętności i dlatego te wszystkie relacje i przygody, w które się pakowałam, przynosiły mi jedynie rozczarowanie i smutek, bo tak naprawdę zawsze chciałam więcej.
Wniosek był prosty, a jego zrealizowanie ułatwione specyfiką pandemii. I mimo że śmieję się ze znajomymi, że od pół roku żyję w celibacie, to tak naprawdę tak nie jest, bo żyję sama ze sobą i jestem w stanie dać sobie sama to wszystko, w czym kiedyś polegałam na partnerach. Wychodzę z założenia, że mogę kiedyś poznać kogoś, z kim będę mogła budować więź i seksualną, i emocjonalną, nie tylko tą pierwszą. Do tego czasu jestem dla siebie wystarczająca i ciągle nie mogę uwierzyć w to, jak dobrze się czuję od czasu, gdy zrozumiałam, że dla mnie naprawdę mniej znaczy więcej, a sekspozytywność to nie tylko seks, ale też jego brak.
Jacek
4 października 2020 at 15:44Ten czas był jak dojrzewanie w szklarni. Przyspieszone, wymagające pielęgnacji ale ciągle bardzo owocne. Zaczęliśmy wywalać chwasty które blokowały nam nas. Seriale ograniczone, kolację odchudzone, dziecko w ciągu dnia bardziej „wybiegane” żeby szybciej zasnęło.
Poznaliśmy bliżej siebie – swoje często zamknięte fantazje i potrzeby. Otworzyliśmy się na nowe pomysły (Pingwinek od Satisfyer to cudo!).
Poznaliśmy radość z oglądania subtelnego porno od Eriki Lust.
Dzięki tym miesiącom jesteśmy bliżej siebie niż kiedykolwiek. Netflix atakuje nas pożeraczami czasu ale mamy tą pewność, że czas jest nasz i od nas zależy na co go poświęćmy.
Niech więc wszystkim Wam się rozwija! To genialna inwestycja czasu własnego, która szybko procentuje!
W.
4 października 2020 at 15:57Moje życie erotyczne w trakcie pandemii zmieniło się i to dwa razy – najpierw zdecydowanie na gorzej, a w ostateczności na lepiej. Lockdown i przyspieszony powrót do Polski był dla mnie i dla partnera dużym stresem, tylko że inaczej na ten stres reagowaliśmy – mi libido podwyższyło się znacząco, jemu zaś znacząco obniżyło. W sytuacji, w której siedzieliśmy razem zamknięci w domu było to źródłem frustracji – zresztą nie jedynym źródłem. Kiedy jednak przez pierwsze tygodnie zdążyliśmy się nakłócić i do sytuacji lockdownu trochę przyzwyczaić, zaczęłam analizować sprawę na zimno i postanowiłam więcej o seksie i libido poczytać. Przeczytałam że ludzie różnie reagują na stres w sferze erotycznej, a to zachęciło mnie do zadawania dalszych pytań i kolejnych poszukiwań. O tym co znajdywałam opowiadałam partnerowi, z czego wyszło wiele ciekawych rozmów na temat naszego przeżywania seksu – które dotyczyły nie tylko stresu, ale wielu innych zagadnień. Kiedy miasto zaczęło się otwierać, a my wróciliśmy do pracy, nasze życie erotyczne wróciło do naszej „normy”, ale tym razem wzbogacone o bliskość zbudowaną na tych rozmowach. Czuję też, że z kolejnym kryzysem przyjdzie nam łatwiej, bo wiem więcej o seksie, sobie i o swoim partnerze, a przede wszystkim wiem, że zawsze mogę się dowiedzieć jeszcze więcej.
M.
4 października 2020 at 15:38Podobno lockdown stał się powodem rozpadu wielu małżeństw. To w sumie nie dziwne, bowiem pędzenie kilku miesięcy w zamknięciu może sprzyjać konfliktom. Może też sprzyjać robieniu rzeczy, na które normalnie brakuje czasu i siły. Nasz lockdown okazał się właściwie takimi mini wakacjami. Wspólne śniadania, uprawianie sportu oraz długie wieczory spędzone na realizowaniu dawno wymyślonych marzeń. W naszej sypialni od dawna gości BigJohn, który pomaga w zabawach. To sporej wielkości dildo, którego głównym zadaniem jest zastępowanie w łóżku drugiego mężczyzny. W trakcie lockdownu okazał się więc niezwykle ważnym elementem naszych łóżkowych zabaw. Ponieważ nie mogliśmy zapraszać do siebie nikogo stał on się wiernym towarzyszem naszych zabaw oraz jednym z aktorów w filmach, które zaczęliśmy kręcić. Myśleliśmy o tym od zawsze, ale zawsze też brakowało nam na to czasu. Nasza sypialnia jest bardzo charakterystyczna więc na potrzeby naszej produkcji postanowiliśmy zbudować scenografię, która sprawi, że gdybyśmy kiedykolwiek opublikowali nasze zabawy to nikt nie rozpozna naszego mieszkania. Kręcenie filmów dało nam bardzo dużo frajdy. Jeden z odcinków powstał nawet w samochodzie i wiąże się z tym ciekawa historia. Pewnego dnia postanowiliśmy wybrać się do Warszawy i przy okazji nagrać jakieś sceny. Zaparkowaliśmy na uboczu i zaczęliśmy zabawę. Jako, że mój chłopak jest specjalistą w realizacji video oczywiście „plan zdjęciowy”, czyli wnętrze auta’ było oświetlone. Widać nas więc było zapewne z daleka. Oczywiście zwróciło to uwagę patrolu policji, który postanowił sprawdzić kto w czasie lockdownu parkuje w odludnym miejscu. Na szczęście udało się nam się w porę zauważyć stróżów prawa i pozbierać się do tego stopnia, że jedyne co ich zaskoczyło to sporej wielkości lampa paląca się w samochodzie. Postanowiliśmy im tego nie tłumaczyć i z pokora przyjeliśmy pouczenie dotyczące konieczności pozostawania w domu.
Nemi
4 października 2020 at 15:20Dla mnie i mojego partnera pandemia okazała się hasłem do Sezamu. Praca zdalna poskutkowała brakiem męczących powrotów, więc wypoczęci mogliśmy zacząć wspólnie eksplorować naszą seksualność. Bywały dni, kiedy uwodziliśmy się wzajemnie od poranka, by wieczory spędzać na rozładowaniu nagromadzonej energii seksualnej. Na co dzień nie noszę szpilek, bo po prostu nie są zbyt praktyczne. Jednak przydały się one nie tylko na wielkie wyjścia. Wraz z zapomnianym body, pończochami i lekkim, przewiewnym szlafrokiem czasami stanowiły mój strój dzienny, by luby mógł nasycić oko. Raz wytrzymywaliśmy do wieczora, innym razem robiliśmy sobie krótkie przerwy w pracy przeznaczone na zbliżenie (a gdy już opadliśmy z energii – oczywiście nie mogło zabraknąć kawy, przecież to czas na pracę ;) ). Oczywiście nie wszystkie dni tak wyglądały – część przeznaczaliśmy na budowanie bliskości. ranie w gry, wspólne gotowanie, film z popcornem, wypady na ściankę wspinaczkową. Było to niemniej ważne – uważam, że w związku seksualność może kwitnąć, gdy partnerzy dobrze się rozumieją oraz sobie ufają. Ważny jest również dobrostan emocjonalny i zdrowe ciało. O to dbaliśmy aktywnym wypoczynkiem – chodzenie po górach można pięknie połączyć z medytacją.
Wspólnie też pracowaliśmy nad wykonaniem huśtawki do naszego mieszkania, takiej na której można po prostu się pobujać, ale również wykorzystać łóżkowo, co oczywiście zostało przetestowane z zadziwiająco pozytywnym skutkiem.
Vu
3 października 2020 at 23:57Ja zobaczyłam, że można satysfakcjonująco uprawiać seks samej. Zawsze to partnerka była dla mnie najważniejsza. Spotkania były ograniczone, więc w ruch wszedł czas jeden na jeden i nie malejące libido. Z racji wolnego mieszkania testowałam każde możliwe opcje. Prysznic, stół, komoda, łóżko. Największym szokiem było dla mnie to, jak dużą satysfakcję daje mi krzyk. Mogłam swobodnie krzyczeć, bo nikogo nie było, a orgazm był jakby dwa razy większy. Mój własny krzyk mnie podniecał. Nigdy bym się tego nie spodziewała, bo ja zawsze wstydziłam się krzyczeć. Teraz robię to tak głośno, jak tylko mogę, bo wiem, ze idzie za tym przyjemność. Pandemia dała mi mniej seksu partnerskiego, ale ogrom samomiłości i korzystam z tej świadomości własnego ciała do dziś, co rzutuje tez na przyjemności z partnerką, bo krzycząca wersja mnie ją podnieca :)
Karola
4 października 2020 at 09:49Wyobraź sobie lockdown „samej” – specjalnie nie piszę „samotnej” – mamy w małym mieszkaniu z nastolatkiem, który nie wie, co to prywatność… Wyobraź sobie tę potrzebę odreagowania stresu, poczucia niepewności, strachu o jutro, o to co będzie, jeśli jako jedyny opiekun prawny zachorujesz, walki z tymi wszystkimi obostrzeniami… Wyobraź sobie, że w tym wszystkim świadomość swoich potrzeb i to, że nie są one małe. Wyobraź teraz sobie poziom frustracji i ból niespełnienia. Łatwo zacząć odreagowywać to wszystko przemocowo, prawda? Tylko po co? Można inaczej. Można zaprzyjaźnić się z „Magiczną Wandą” i ukraść chwilkę szczęścia. Normalności. Wrócić do równowagi… Tylko „za co”? :(
Grzesiek
3 października 2020 at 21:46Dla nas czas pandemii był czasem trudnym, przynajmniej na początku. Dzieci w domu kładły się spać dopiero po północy. W końcu jednak odkryliśmy że chwilowo wolne mieszkanie po babci się na coś może przydać ;) To był strzał w dziesiątkę bo wychodząc pod pozorem spaceru z psem szliśmy się pobzykać., Od września jest jeszcze lepiej, bo oboje pracujemy z domu, dzieci w szkole, więc robimy sobie czasami przerwę na sex w pracy ;) Zdaliśmy sobie też sprawę że od dawna nie kochaliśmy się w ciągu dnia, zawsze tylko w nocy. Okazało się to także ekscytujące. Teraz zastanawiamy się nad tym aby wprowadzić coś nowego do naszego łóżka (zabawki).
Ala
3 października 2020 at 19:28W czasie lockdownu najbardziej brakowało mi dotyku drugiej osoby. Moje włosy dotykające karku, dotyk polaru na ciele, przypadkowe otarcie się udem o fotel – wszystko sprawiało, że miałam dreszcze. Próbowałam odpowiedać na tę potrzebę codziennym przytulaniem się do siebie, głaskaniem przed snem po głowie i brzuchu. Na początku było bardzo trudno, ale z czasem nauczyłam się dawać sobie satysfakcjonujący i pełny miłości dotyk :)