Seksu nie zaczyna się lubić po zakupie pierwszego wibratora czy przy drugim kochanku. Seks trzeba lubić jeszcze zanim zacznie się go uprawiać.
Zaczęło się od tego, że dostałam e-mail z propozycją wypróbowania suplementu diety o zbawiennym wpływie na libido. Wpisałam nazwę preparatu w Google. Tak właśnie dowiedziałam się, że wybuchła epidemia seksualnej nieszczęśliwości. Bo z wątków na forach internetowych, biorąc również poprawkę na nieudolne działania marketingowe samej firmy, która produkt reprezentowała, dowiedziałam się, że problemy z potencją mają coraz młodsi ludzie. I większość z nich szuka pomocy w… medykamentach zamiast po ludzku zastanowić się, dlaczego ich seks ssie.
Bo większość tych, którym na myśl o figlach wszystko opada, nie cierpi na zanik libido – po prostu trawi ich bunt przeciwko seksowi, który jest do dupy.
Podstawowym błędem, który popełniają ludzie w życiu seksualnym jest brak refleksji nad tym, czy tak ogólnie lubią swój seks. Jedni myślą, że skoro lądują piętami na suficie, to musi być to super seks. Inni żyją w przekonaniu, że skoro partner/ka może zrobić z nimi wszystko – wytargać za włosy, podduszać czy wkładać knebel w usta – i pójdą na wszystko bez słowa sprzeciwu – to musi to być ekstremalnie satysfakcjonujący seks. Jeszcze inni są zbyt pochłonięci zastanawianiem się, czy ta druga osoba lubi seks z nimi.
Serio: czy przypadkiem nie jest ci łatwiej powiedzieć, jaki seks lubi twój/twoja partner/ka, a dużo trudniej, jaki ty sam/a?
Rewolucja seksualna zadziałała na niekorzyść każdego. To znaczy, bardzo miło, że się odbyła, ale jej córki i synowie, choć świadomi, że mają seksualną wolność, wciąż zbyt często nie wiedzą, czego chcą w łóżku, a jak już wiedzą, to nie mają pojęcia, jak o to poprosić. Rewolucja seksualna zaszczepiła w nas nie tylko strach przed chorobami przenoszonymi drogą płciową, ale przede wszystkim fiksację na punkcie ilości, nie zaś – jakości seksu.
Tak samo działa współczesna seksualizacja – obydwie, do spółki z rewolucją, teoretycznie dają nam wolność seksualnej ekspresji, ale… my nie za bardzo wiemy, jak z niej korzystać. Nie da się być seksualnie wolnym z kimś, kto wolny nie jest.
W dzisiejszych czasach problemem jest fakt, że seks się uprawia, dziewictwo się traci (dobrze, że akceptujemy, że niekoniecznie z miłości) i wszystko jest na takim poziomie się, jak oczywistości typu, że się pracuje, się oszczędza na emeryturę i się wydala. Dla wielu seks jest niczym niedzielny rosół – obowiązkowy, regularny, ale nie taki znów wyjątkowy. Po prostu musi być, bo bez niego – czy to związek, czy to obiad w dzień święty – się nie odbywa. Zamiast uczestniczyć we własnym seksie, oglądamy go jakby z zewnątrz, oceniając przy tym nie jaki był, ale czy był w ogóle. Zbyt często ma w nim miejsca na autorefleksję czy chwilę skupienia nad tym, czego chce ja, bo może to ja wcale nie ma ochoty na ten rosół, który mu co niedziela paruje w misce.
Każdy ma własną definicję dobrego seksu – dla jednych będzie to pościel pokryta wszystkimi możliwymi płynami ciała, dla innych – patrzenie sobie w oczy podczas misjonarza. I to jest w porządku. Warunkiem koniecznym dobrego seksu jest to, by obydwie zaangażowane strony lubiły to, co robią. Ale skąd mają wiedzieć, czy lubią, skoro albo nie zbadały same, co sprawia im przyjemność, albo – co gorsza – nie mają ochoty wychodzić poza bezpieczne i utarte schematy. Zamiast szukać orgazmu i nowych dróg docierania do niego, gonimy orgazm oswojony i znany, ciesząc się, że jest w ogóle.
To, co w danym momencie życia pojmujemy jako swoją seksualność nie jest dane raz na zawsze, bo seksualność to proces, który u każdego przebiega inaczej. To, że komuś sprawia przyjemność gra dominacji i uległości nie oznacza, że już zawsze tak będzie. To, że ktoś lubi wszelkie urozmaicenia i zabawki w sypialni też nie znaczy, że każdego będzie namawiał na głęboką penetrację pachołkiem amsterdamskim. Najważniejsze jednak, by nie zatrzymywać się na etapie tego pierwszego, „technicznego” seksu, negując jednocześnie fakt, że
Nikt nie rodzi się doskonałym kochankiem – nim się staje.
Na hiperorgazmiczny seks, który jest kombinacją świadomości własnego ciała (a zwłaszcza jego sfer erogennych), znajomości ciała kochanka/kochanki, otwartości na ich potrzeby bez oceniania oraz umiejętności rozmawiania o nim, trzeba sobie zapracować. Dobry seks, którego wizja będzie przyprawiała o mrowienie wiadomych części ciała, potrzebuje czegoś więcej niż „Jadźka, łykniem se pigułkę”.
Dlatego skończmy z tą seksualną anhedonią, spróbujmy być szczęśliwi i mieć dobry seks. Wiem, że przed niektórymi jest kilka seksualnych lat do nadrobienia.
Komentarze zamknięte.
Maryśka
16 listopada 2018 at 16:44Prawdą jest, że często pomijamy w naszym życiu istotę seksualności tłumacząc się pracą, obowiązkami lub zmęczeniem. Myślę, że każda para powinna wypracować w sobie pewną rutynę wdrażając zbliżenia do codziennego życia.
Hetero Sapiens
15 lutego 2017 at 20:44Seks, seks i seks… Dziś wszystko wokół niego się kręci. Faceci szukają punktu G, kobiety czytają o tym jak dogodzić mężczyźnie… I w tym TECHNICZNYM, instruktarzowym ambarasie zapominamy o jednym… o uczuciach, które są największym afrodyzjakiem.
Pablo
24 czerwca 2016 at 22:00No tak. Tyle, że czasami łatwiej jest mimo wszystko po prostu zrezygnować z seksu. Szczególnie gdy ma się świadomość, że jest się technicznie słabym i bez perspektyw na poprawę. Zamiast hodować w sobie frustrację lepiej odpuścić i odciąć się od seksu, ratując się przed własną frustracją, rozczarowaniem partnerki itd.
zagubiona
12 czerwca 2016 at 16:44Wiesz w czym jest problem? Że nawet jeśli chcę co zmienić to nie mam pojęcia co! Nie wiem co powinnam zrobić, żeby było lepiej. Od czego zacząć?
Pingback:
Pingback:
Kasandra
30 lipca 2015 at 14:38Seksu w ogóle nie lubię. To jak gotowanie zupy- czasem eksperyment ze smakiem, króluje krupnik, trzeba ją gotować bo jak polak głodny to zły…Znam milion fajniejszych zajęć. Na co to komu, ech.
plugastwo
12 kwietnia 2015 at 12:18„Wiem, że przed niektórymi jest kilka seksualnych lat do nadrobienia.”. przydałoby się. tylko jak, jeśli swojej seksualności nie akceptuję i wyparłem ją? =]
Kat
9 marca 2015 at 13:34Czytajac Twoje wpisy jakby od „konca” – czyli zaczynajac od 2015 – musze przyznac Ci racje. Nakreslasz sytuacje, ktora nie jest jedno wymiarowa i odnosi sie do wielu kwesti. Zaczynajac od wipisu o seksualnych dziewicach wytykasz – slusznie – blad braku samoakceptacji i poznania. Bo jak mozna lubic cos cielesnego gdy nie zna sie siebie. Nie potrzeba sexu by obudzic seksualnosc. Dlatego zgadzam sie ze nalezy zaczac od poznania wlasnej seksualnosci zeby nastapit drugi krok. Tym wpisem pokazujesz kolejny problem – niewlasciwego podejscia do seksu. Wynika mam wrazenie to z problemu braku zdefioniowania i akceptowania siebie. Nauczmy sie najpeirw siebie, potem przejdzmy dalej czyli do nauki poznania i sprawiania przyjemnosci drugiej osobie…
Pingback:
kociłapka.
10 listopada 2014 at 13:04Pozostaje jeszcze kwestia tego, że dużo jest kwestią uczuć. Seks o którym wiemy, że jest zły technicznie i tak będzie o niebo lepszy niż seks, który technicznie jest O.K. ale gdzie nie ma żadnych emocji.
Kiedy obcuję z kimś na zasadzie „friends with benefits” to owszem, oczekuję, że ta osoba zrobi to z czystego hedonizmu i obie strony będą się starać, żeby jasno wyrażać swoje potrzeby i w miarę chęci je realizować. A nie bo chce odnotować fakt, że „zamoczyła”.
Mimo wszystko kiedy w gre wchodzą uczucia to jakoś człowiek nie wystawia takiego „rachunku” i w zasadzie bardziej liczy się fakt, że to jest TA osoba, niż że to jest TAKI seks…
Lady Pasztet
2 listopada 2014 at 20:56Kolejny trafny tekst! Brawo Nat! :)
Myślę, że problem generalnie jest szerszy – to po prostu nieustające spotkanie tego, co mamy z tym, czego oczekuje od nas świat, a nie my sami. Trudno jest przyznać do tego, że masz kijowy seks, jeszcze trudniej jak jesteś z kimś w związku i niby wszystko jest ok, ale łóżko to nieustające niezadowolenie.
Inna rzecz, że do seksu się dorasta, za to zajmuje czas. Trzeba zaakceptować fakt, że to proces.
Ja swojego seksu nie lubiłam przez wiele lat, ale poświęciłam w końcu dużo czasu na refleksję jak, co i dlaczego. Nie żebym nagle przeskoczyła na jakąś inną orbitę, ale jestem w stanie powiedzieć, że mam ze sobą spoko, chociaż jeszcze wiele przede mną. To też chyba kwestia akceptacji siebie, nie tylko tej prostej „cielesnej”, ale również siebie jako osoby.
Strasznie skomplikowany temat.
Pisz dalej, co zrobić, żeby ten seks polubić! :)
Micz
2 listopada 2014 at 12:18Sama prawda. PS: skąd ilustracja?
Nat
3 listopada 2014 at 08:01Ilustracja: zdjęcie reklamy prasowej bielizny Movie Star, rok 1969.
Jul
2 listopada 2014 at 11:10„To, co w danym momencie życia pojmujemy jako swoją seksualność nie jest dane raz na zawsze, bo seksualność to proces, który u każdego przebiega inaczej”. Otóż to, bardzo ważne słowa.