Wibratory łechtaczkowe: Lelo Mia 2, Je Joue Rabbit Bullet, Rocks Off Mondri-Anne | Minirecenzje

Wibratory łechtaczkowe: Lelo Mia 2, Je Joue Rabbit Bullet, Rocks Off Mondri-Anne | Minirecenzje

Przyznaję: mam w swojej kolekcji znacznie więcej gadżetów niż jestem w stanie zrecenzować. W efekcie spora część zabawek nigdy nie doczekała się dedykowanego wpisu na blogu. Jasne, w przypadku akcesoriów, które okazują się co najwyżej przeciętne, to mała strata. Co jednak zrobić z tymi, które są naprawdę niezłe? 

Aby rozwiązać ten problem, postanowiłam od czasu do czasu zamieszczać zbiorcze minirecenzje produktów, które uważam za warte uwagi, a którym z różnych powodów nie jestem w stanie poświęcić osobnego wpisu. W pierwszej odsłonie minirecenzji postawiłam więc na wibratory łechtaczkowe, a dokładniej – wibratory-pociski, wybierając egzemplarze z 3 półek cenowych: wysokiej, średniej i niskiej.

Ale zanim zacznę…

Czym jest wibrator-bullet? 

Wibrator-pocisk lub po prostu bullet to mała, przyjazna ciału i oku zabaweczka, która może być używana zarówno solo, jak i w parze. Najczęściej służy do stymulacji łechtaczki, ale da się wykorzystać ją nieco bardziej kreatywnie, pieszcząc również sutki, perineum czy przestrzeń między pośladkami. Bullety nie nadają się do penetracji analnej ze względu na brak podstawy i niewielki rozmiar, przez co mogą zostać wchłonięte przez odbyt i wyjść dopiero… na izbie przyjęć. Płytka, słabo wypełniająca penetracja waginalna jest możliwa, ale pokuszę się o stwierdzenie, że dla większości osób nie będzie ona satysfakcjonująca.

Zazwyczaj są to najtańsze, budżetowe modele, choć zdaję sobie sprawę, że moje dzisiejsze minirecenzje zdecydowanie przeczą temu twierdzeniu. Bo wibrator-bullet można kupić zarówno za 5 złotych (nie przesadzam, wystarczy wybrać się do Poundlandu w Wielkiej Brytanii), jak i za ponad 300.

Mia 2 od Lelo 

Model Mia 2 to kwintesencja dyskrecji w świecie wibratorów, bo z łatwością można pomylić go z nośnikiem USB – wszystko przez port ładowania sprytnie ukryty pod skuwką (odpada więc szukanie odpowiedniego kabelka, ju-hu!). To po prostu idealny gadżet „torebkowy”, który nie wzbudzi żadnych podejrzeń, zwłaszcza u osób, które nie wiedzą, jaki rodzaj akcesoriów produkuje Lelo.

Na wersję Mia 2 Red zdecydowałam się ze względu na kolor – piękną, soczystą czerwień. Sam wibrator wykonany jest z bezpiecznego dla ciała i łatwego w utrzymaniu czystości twardego plastiku o błyszczącym wykończeniu. Materiał sprawia, że można używać Mii 2 z każdym rodzajem lubrykantu. Mia 2 jest też częścią niektórych zestawów podarunkowych Lelo – Open Secret, Adore Me (obydwa niedostępne na tę chwilę na stronie producenta) i Alibi.

Styl wibracji opisałabym jako coś pomiędzy powierzchniowym a głębokim (powierzchniowe to dla mnie wibracje bzyczące, roznoszące się po powierzchni skóry, a głębokie – intensywne, docierające aż do mięśni czy wewnętrznych części łechtaczki), bo Mia 2 zaczyna od obiecujących, głębokich pulsowań, a kończy na szybkim bzyczeniu. Oprócz stałej prędkości, oferuje jeszcze 5 programów. Zdecydowanie nie jest to najintensywniej wibrujący bullet na rynku, ale i tak wypada bardzo przyzwoicie. Jego końcówka jest wprost stworzona do punktowej stymulacji łechtaczki, bo dzięki designowi wibracje w cudowny sposób się w niej koncentrują. Według mnie Mia 2 to bardzo dobry gadżet do zabrania w podróż i zdecydowanie poleciłabym go osobom, które pragną dość intensywnej, ale nieobezwładniającej stymulacji w dobrym stylu.

Jest to najdroższy bullet w tym zestawieniu i przyznaję, że jest wart swojej ceny… w trakcie promocji. Na przykład podczas czarnopiątkowych wyprzedaży w Lelo Mia 2 Red była przeceniona o 50% i wówczas koszt wydawał mi się najbardziej adekwatny do jakości, doznań, a nawet luksusowego brandingu. Bo co tu dużo mówić – za 320 złotych można zaopatrzyć się w bardziej uniwersalną zabawkę niż wibrator-bullet.

Wibrator Mia 2 kupisz m.in.: na stronie producenta | w Kinky Winky

Rabbit Bullet od Je Joue

Jakiś czas temu zamieściłam na blogu recenzję innego wibratora z kolekcji bulletów Je Joue i podtrzymuję, że nadal jest to najmocniejszy miniwibrator w moim arsenale przyjemności (bo cały czas obiecuję sobie, że w końcu kupię własne, mocarne Tango od We-Vibe – bullet, który zdetronizuje wszystkie inne). Na tegorocznych targach EroFame dostałam od marki model Rabbit Bullet w nowej wersji kolorystycznej. Przyznaję, że ucieszyło mnie, że producent wychodzi poza przydymione fuksje i fiolety oraz nieśmiertelną czerń, proponując nieco weselszy kolor i nawet nie mogłam doczekać się testowania pocisku ze stymulującymi łechtaczkę uszkami.

I bez zbędnych ceregieli przyznaję, że jest to według mnie najlepszy bullet w tym zestawieniu. Wspaniała jest jego silikonowa, lekko, ale wciąż gładka, matowa faktura, wspaniałe są głębokie, koncentrujące się w wypustkach wibracje, wspaniały jest też design, który umożliwia stymulację łechtaczki nie bezpośrednio, a po bokach. Z pewnością docenią to osoby przedkładające pieszczoty okolic łechtaczki nad stymulację punktową, zwłaszcza, że uszka są giętkie, więc można nimi swobodnie operować wokół clitoris. Ogólna miękkość tego wibratora to miła odmiana, kiedy porówna się go do pozostałych egzemplarzy – w końcu nie wszyscy lubią twarde i sztywne gadżety. Pięć poziomów wibracji i siedem modułów pulsowania okazuje się  bardziej niż wystarczające.

No i całkiem przyzwoita jest jego cena w stosunku do jakości, bo Rabbit Bullet można kupić już za ok. 150 zł. Rabbit Bullet to też jedyny wibrator-pocisk, po który chętnie sięga mój partner, stosując go do stymulacji wędzidełka i główki penisa.

Wibrator Rabbit Bullet dostępny jest m.in.: w Kinky Winky | na Amazon DE

Mondri-Anne od Rocks Off

Bazą wibratora Mondri-Anne jest kultowy już, kanciasty model Bamboo marki Rocks Off. Nic więc dziwnego, że od czasu do czasu pojawia się edycja limitowana tego klasyka – tak było również w przypadku Mondri-Anne, który wzorem nawiązuje do twórczości Pieta Mondriana i jego geometrycznych obrazów (z tą różnicą, że Mondrian używał wyłącznie podstawowych kolorów, a na powierzchni Mondri-Anne pojawia się róż i granat).

Zdziwiło mnie, że Bamboo/Mondri-Anne dobrze tak dobrze leży w dłoni – bullet jest tak obciążony, że sprawia wrażenie, że został wykonany z metalu, choć mamy do czynienia z twardym plastikiem. Same wibracje są powierzchniowe, ale bardzo intensywne i przy włączeniu bullet zaczyna od wysokiego C, czyli najmocniejszego stałego trybu. Kolejne dwa zmniejszają intensywność, a następne 7 to mocne zmienne moduły, których intensywności nie da się kontrolować. Na łechtaczce Mondri-Anne może być używany dwojako – do stymulacji punktowej samą tylko krawędzią lub większego obszaru przy pomocy spłaszczonej końcówki. Bullet sterowany jest jednym tylko przyciskiem.

Wadą Mondri-Anne jest dla mnie zasilanie baterią AAA, co w przypadku jednorazowych baterii będzie zwiększało koszt eksploatacji wibratora oraz na dłuższą metę jest mało przyjazne środowisku. Jeżeli jednak ktoś ma baterie, które można doładowywać, nie powinno to stanowić większego problemu. Bez wątpienia sposób ładowania wpływa na cenę tego modelu, czyli około 50 zł. Jeżeli ktoś szuka zwykłego, niedrogiego bulletu z Bamboo/Mondri-Anne dostanie znacznie, znacznie więcej, tak estetycznie (bo wariantów kolorystycznych jest całe mnóstwo, a i forma jest dość niespotykana), jak i w użyciu.

Wibrator Bamboo znajdziesz m.in.: na Amazon DE | wersja Mondrianne dostępna jest w ograniczonej liczbie na Amazon DEAmazon UK

Mam nadzieję, że ten format recenzowania gadżetów erotycznych jest do przyjęcia. Chętnie odpowiem też na wszelkie dodatkowe pytania dotyczące omawianych zabawek w komentarzach. A już wkrótce opublikuję wrażenia z testowania pewnego naprawdę dużego i maksymalnie wypełniającego ciało gadżetu…