Zalo Queen | Prawdziwie królewski wibrator | Recenzja

Zalo Queen | Prawdziwie królewski wibrator | Recenzja

Wibrator Zalo Queen zwrócił moją uwagę już na zeszłorocznych targach EroFame w Hanowerze. Wiele osób, które wówczas śledziły Stories na moim Instagramie, razem ze mną rozpływało się nad potencjałem tego wielofunkcyjnego gadżetu. 

wpis powstał we współpracy z Zalo

Nie przesadzę, jeśli napiszę, że Zalo Queen to gadżet 3 w 1 – łączy bowiem funkcję wibrowania, pulsowania, a dzięki specjalnej nakładce również ssania. Czyli… można mieć Womanizera bez Womanizera? (tu następuje eksplozja mózgu). O tym za chwilę!

Zalo Queen | Orgazm estetyczny

Opakowanie wibratora Zalo Queen: czarny karton z przezroczystym okienkiem, ozdobiony złoceniami.

Znakiem rozpoznawczym Zalo są kolekcje gadżetów inspirowane postaciami kobiecymi, więc same zabawki są mocno zakorzenione w estetyce femme. Wystarczy tylko spojrzeć na bogatą ofertę produktów marki, a oczom ukażą się pastelowe barwy, złocenia, misterne zdobienia, świecidełka, łańcuszki, słowem – sama słodycz.

Wibrator Queen zdecydowanie wyróżnia się na ich tle – jest znacznie bardziej dystyngowany, mroczny, królewski. Producent zdecydował się na ciemniejszą paletę kolorystyczną, więc gadżet dostępny jest w głębokich kolorach rubinu, szmaragdu i fioletu.

Estetyka Zalo Queen nawiązuje do postaci królowej Kleopatry i świata starożytnego Egiptu, tak w oprawie graficznej, jak i formie gadżetu. Czarne pudełko z nadrukiem w kolorze złota skrywa eleganckie akcesorium, ozdobione złotą opaską z kryształem Swarovskiego. Choć łatwo przesadzić, używając świecidełek w pojektowaniu gadżetów erotycznych, marce Zalo zdecydowanie udało się w tym przypadku uniknąć kiczu. Sama nie mogę napatrzeć się na mój szmaragdowy egzemplarz.

W opakowaniu znajdują się również: satynowy woreczek do przechowywania, saszetki z wodnym lubrykantem, magnetyczna ładowarka USB, karta gwarancyjna i instrukcja obsługi.

Aplikacja Zalo Remote

Gadżet Zalo Queen wraz z silikonową nakładką.

Kiedy po raz pierwszy włączyłam Zalo Queen, byłam nieco skonsternowana. Przyciski panelu kontrolnego pozwalały mi jedynie na przeklikanie się przez 8 trybów wibracji i 8 trybów pulsacji, natomiast nie dawały możliwości zmiany poziomów intensywności stymulacji. A te fabryczne były… średnie. Przyzwoite, ale nie obezwładniające. Obejrzałam nawet wideo opisujące działanie gadżetu i… nic.

I tu, cała na biało, weszła aplikacja Zalo Remote. Okazało się, że kryje niespodziankę – dodatkowe tryby pulsacji, których nie można aktywować bez aplikacji oraz możliwość programowania własnych trybów. A co najważniejsze – pozwala podkręcić intensywność gadżetu i to naprawdę porządnie.

Aplikacja wyposażona jest też w randomowe, kompletnie dla mnie niezrozumiałe funkcje. Na przykład rejestruje liczbę użyć gadżetu i z jakiegoś powodu liczy spalone kalorie. Fitbit już mam, więc za tę funkcję naprawdę podziękuję. Soloseks jest dla mnie przyjemnością, a nie sposobem na wciśnięcie do planu dnia dodatkowej aktywności fizycznej. Moja ekspresja seksualna nie potrzebuje też statystyk, ale może dla kogoś będzie to bonus. Całe szczęście, że kiedy ustawi się tryb wibracji i nie chce się go kontrolować w czasie rzeczywistym, można używać Zalo Queen przy wygaszonym ekranie smartfona.

Warto więc pobrać Zalo Remote i ewentualnie ignorować niepotrzebne dane, bo bez aplikacji zostaje się z wibracjami średniej mocy. 

Zalo Queen | Orgazmy fizyczne

Stymulacja punktu G

Wibrator Zalo Queen na czarnej tkaninie w tropikalne kwiaty.

Zalo Queen jest stworzony do intensywnej stymulacji obszaru G. Nawet nie włączając zabawki, z powodzeniem można używać jej jako dilda, bo zakrzywiona i spłaszczona, żebrowana końcówka idealnie trafia tam, gdzie trzeba.

Na końcówce znajduje się membrana, która działa na zasadzie technologii PulseWave i oddziałuje na punkt G intensywnymi tapnięciami, pulsując nawet do 75 razy na sekundę. Polubiłam ten rodzaj stymulacji już przy Lovense Osci, ale Zalo Queen przenosi całe doświadczenie o trzy poziomy wyżej. Po pierwsze: do głębokiego pulsowania można dołączyć wibracje. Po drugie: końcówka wyposażona jest w funkcję podgrzewania do 42 stopni Celsjusza. Po trzecie: umieszczenie Queen w pochwie i uruchomienie wszystkich tych funkcji jednocześnie to u mnie gwarancja intensywnych wielokrotnych orgazmów.

W przeciwieństwie do tradycyjnych wibratorów, Zalo Queen ma motor umieszczony bliżej dolnej części. Jest to o tyle zrozumiałe, że mechanizm PulseWave musi się gdzieś zmieścić. Kiedy jednak wyłączy się pulsowanie i zostawi same wibracje, mogą one okazać się niewystarczające, aby dopieścić obszar G, choć dobrze docierają do wewnętrznych partii łechtaczki.

Stymulacja łechtaczki: PulseWave

Wibrator Zalo Queen w kolorze szmaragdowym z nakładką do stymulacji łechtaczkowej.

Technologia PulseWave w moim przypadku jest nie tylko skuteczna w stymulacji obszaru G, ale też clitoris. Moja łechtaczka zakochała się w rytmicznym pulsowaniu połączonym z emitowanym przez Zalo Queen ciepłem i przyznam szczerze, że chciałabym mieć dwa egzemplarze Królowej. Wyobrażam sobie, że stosowanie PulseWave jednocześnie na obszarze G i łechtaczce byłoby niesamowitym, intensywnym doświadczeniem.

Stosując Zalo Queen do stymulacji zewnętrznej, byłam zachwycona jego cichością. Producentowi naprawdę udało się stworzyć gadżet, który – choć intensywny – jest cichy i nie słychać go przez ścianę (jego głośność oscyluje w okolicach 30-40 decybeli, a dla porównania dodam, że głośność normalnego oddechu to około 10 decybeli). Na dodatek Zalo Queen nie brzmi mechanicznie, tylko rozkosznie mruczy.

Stymulacja łechtaczki: ssanie

Wibrator Zalo Queen z nakładką zamieniającą pulsowanie w stymulację ssącą.

Przyznam zupełnie otwarcie: nie spodziewałam się, że proste rozwiązanie w postaci silikonowej nakładki zadziała i da odczucia choćby podobne do gadżetów wyposażonych w funckję ssania. Mój wrodzony cynizm podpowiadał, że to nie ma prawa się udać, ale ciało i umysł powiedziały: „sprawdzam!”.

Od razu uprzedzam: nanizanie nakładki na trzon „na suchara” jest znacznie trudniejsze niż z odrobiną żelu poślizgowego. Użyjcie lubrykantu, jak radzi producent. W przeciwnym razie (jak ja przy kilku pierwszych próbach) będziecie siłować się z tarciem silikonu o silikon. Zupełnie niepotrzebnie.

I, cholera, okazuje się, że nakładka działa. Po uruchomieniu pulsacji, otwór „kapturka” zaczyna wytwarzać coś w rodzaju ssania, które przypomina delikatniejsze tryby Womanizera czy Satisfyera, choć działa na zupełnie innej zasadzie. Fascynujące! Subtelność tej stymulacji pozwala używać Zalo Queen znacznie dłużej i, w przeciwieństwie do innych zabawek stymulujących powietrzem, nie „wyciska” z ciała orgazmu w kilka-kilkanaście sekund, a pozwala go bardzo przyjemnie budować. W szczególności polecam tu zabawę z aplikacją i projektowanie własnych, „szytych na miarę” trybów stymulacji tak, aby maksymalnie dopieścić łechtaczkę.

Jedyne, co budzi moje zastrzeżenia, to wielkość otworu nakładki. Ma on znacznie mniejszą średnicę niż dysze akcesoriów z bezdotykową stymulacją clitoris, więc nie dla każdej łechtaczki będzie on odpowiedni. Chodzi w końcu o to, by gadżet okalał, a nie skubał clitoris bezpośrednio. Być może producent powinien rozważyć zaprojektowanie nakładki z większym otworem jako osobnego dodatku.

Czy Zalo Queen ma jakieś wady?

Jak każdy gadżet erotyczny, Zalo Queen nie jest produktem wolnym od wad, ale od razu uprzedzam, że są to wady, z którymi absolutnie mogę żyć.

Po pierwsze: zabawka nie jest wodoodporna, tylko odporna na zachlapania. Nie można więc zanurzać jej w wannie. Nie mam wanny, więc nie płaczę. To znaczy – trochę płaczę z braku wanny, ale nie w sytuacjach dotyczących gadżetów erotycznych.

Po drugie: kwestia aplikacji. Wolałabym móc kontrolować intensywność stymulacji z poziomu gadżetu, bez konieczności sięgania po urządzenia mobilne. Już nie wspominając, że osoby bez dostępu do smartfona nie będą mogły w pełni cieszyć się potencjałem Zalo Queen, a szkoda. Na dodatek aplikacja nie daje możliwości seksualnych zabaw na odległość.

Dlaczego warto sięgnąć po Zalo Queen?

Bo pozwala poczuć się naprawdę królewsko! To zestaw wyjątkowy, bo gadżetu z taką liczbą funkcji i potencjalnych zastosowań dawno nie widziałam na rynku.

Właśnie wielofunkcyjność sprawia, że Zalo Queen to wyjątkowo bezpieczna inwestycja w przyjemność. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że osobie, która po niego sięgnie, spodoba się przynajmniej jeden z oferowanych rodzajów stymulacji. Poza tym cena nie szokuje – w Secret Place gadżet kosztuje 655 złotych.

Z Zalo Queen przeżyłam już kilkanaście intensywnych orgazmów i każdy z nich był wyjątkowy. I nie zanosi się, by jakikolwiek inny gadżet szybko zdetronizował ten wibrator.