Dlaczego „nie” znaczy „tak”?

Dlaczego „nie” znaczy „tak”?

Jest kilka spraw, które w naszym „wychowaniu do życia w…” ktoś koncertowo schrzanił. Na domiar złego, najprawdopodobniej pierwszy grzech popełnili rodzice. A potem, przy dobrze wyrobionym gruncie, już szło z górki. 

Bardzo często podkreślam, jak ważny w życiu seksualnym jest element zgody, czyli „entuzjastycznego przyzwolenia”, i nie dotyczy to wyłącznie sytuacji, w których chcemy namówić drugą osobę na niecodzienne łóżkowe wygibasy. Świadomie wyrażane przyzwolenie jest warunkiem sine qua non satysfakcjonującego współżycia w każdej spotykanej formie i tylko zgoda pomiędzy zaangażowanymi stronami gwarantuje dobrą zabawę. Słowo „świadomie” jest tutaj bardzo ważne – umizgi względem osoby odurzonej alkoholem, narkotykami czy niewiedzącej, co się z nią dzieje (dzieci, osoby upośledzone, ludzie pozostający w śpiączce, osoby starsze, które w wyniku chorób tracą kontakt z rzeczywistością) są gwałtem. Dlatego wszyscy edukatorzy seksualni głoszą, że należy być szczególnie czujnym na sygnały płynące od drugiej osoby i bezwarunkowo odskakiwać i odpuszczać, kiedy usłyszymy „nie”.

Tylko dlaczego nauczanie, że „nie” znaczy „nie” w dzisiejszych czasach pokolenia #YOLO to jak rzucanie grochem o ścianę? Co takiego stało się, że przestało działać?

Bo być może nie działało w ogóle.

Zacznijmy od prostego pytania: kto nie jest winny odmawiania cielesnej autonomii dziecku? Pytam serio. Nie poznałam bowiem ani jednej osoby (a niektórzy znajomi czy nawet mój partner mają twarde dowody na kasetach VHS), której rodzice nie zmuszali do przytulania czy całowania babć, dziadków, dziwnych cioć i wujków na imprezach rodzinnych. O ile są dzieci, które są bardzo otwarte na świat i innych, i one same będą pchać się zachwyconym krewnym na kolana, to zdarzają się i takie ewenementy, które stronią od kontaktu fizycznego z „obcymi”, bo go nie lubią. Sama byłam takim dzieckiem. I pamiętam przeurocze frazy (wygłaszane karcąco), że komuś będzie przykro, jeżeli nie przywitam się z nim w dany sposób. Nikogo nie obchodziło, że niekoniecznie satysfakcjonujący dla mnie – matka rodzicielka dziób w podkówkę, przyszywana ciotka też, trza było autonomię schować do kieszeni i iść zadowalać wszystkich dookoła.

Bo jak wygląda poznawanie nowych krewnych? Oczywiście: buzi z dubeltówki i niedźwiadek. Pal licho, że krewny wygląda strasznie i dziwnie pachnie. Próby rządzenia własnym ciałem i witanie się przez podanie ręki nie wchodzą w rachubę, bo niechybnie grożą kwaśną miną członka rodziny. Bo przecież to „niegrzeczne”. Tak mnie wychowywano do życia w… rodzinie.

Dlatego uważam, że dorośli powinni być w takiej sytuacji mądrzejsi i pytać, czy dziecko ma ochotę dać buzi babci czy uścisnąć wujka oraz… uszanować jego decyzję, kiedy odmówi. Dać mu wolność witania się, dziękowania czy żegnania z innymi w taki sposób, jaki jest dla dziecka wygodny. To tak niewiele, a pozwala zrozumieć, że granice ciała małego człowieka istnieją i będą szanowane. Ot, prosty przekaz, który dalsze bycie w świecie czyni łatwiejszym.

W przeciwnym razie wygląda to tak: „Mówisz nie, ale mamy cię w dupie. Zawsze znajdą się okoliczności w jakiś sposób usprawiedliwiające to, co się z tobą dzieje”. Czy ktoś jeszcze wątpi, że pojmowania zgody uczymy się już w najmłodszych latach?

A kiedy dorastamy

Nie pomaga fakt, że – zwłaszcza gdy mowa o igraszkach w zmiętej pościeli – wielu ludziom pytanie o zgodę wydaje się po prostu dziwne. Jakoś tak nas zabawnie skonstruowano, że potrafimy zwolnić się z odpowiedzialności pytania o zgodę wtedy, kiedy wydaje nam się, że i los, i okoliczności nam sprzyjają. Wdawanie się w niepotrzebne dysputy tylko psuje atmosferę, przedłuża akcję, którą dałoby się ogarnąć rach-ciach.

A to przecież bardzo proste: zapytać o pozwolenie na pocałunek, a potem na włożenie komuś palca w tyłek. Jedno „tak” pozwala uniknąć wielu niezręcznych sytuacji, a nawet traumy na całe życie.

Współcześnie uświadamianie, że „tak” znaczy „tak” działa zdecydowanie lepiej niż „nie” znaczy „nie”. Dlaczego? Bo w prosty sposób wyraża entuzjastyczne przyzwolenie zamiast sugerować, że – jak to ma miejsce w przypadku czekania na wyraźne „nie” – wszystko jest w porządku, dopóki druga strona nie zgłasza zażaleń. Niestety, wywodzimy się od tych dzieciaków, których nie nauczono protestować, więc może nie jest w porządku i zainteresowana/zainteresowany nie bawi się dobrze?

Problem z „nie” jest taki, że „nie” zazwyczaj wybucha w momencie, kiedy dana osoba czuje się zagrożona, sprawy zabrnęły zdecydowanie za daleko, a „nie” za chwilę zostanie poparte kilkoma kopniakami lub użyciem gazu pieprzowego. Tak to już sobie zakodowaliśmy. I o ile każdy ma prawo mówić „nie” kiedy tylko czuje się niekomfortowo, wciąż zbyt wiele osób (nie czarujmy się, głównie kobiet) czeka z tym „nie” do ostatniej chwili, mając nadzieję, że druga osoba „domyśli się”, że coś jest nie tak. A ta druga zazwyczaj jest zachwycona, że skoro ta pierwsza nie protestuje, to wszystko idzie zgodnie z planem, ewentualny brak reakcji pierwszej, tłumacząc wstydem lub skromnością.

Wiele głupich sytuacji miało miejsce, gdy zabrakło wyraźnego „tak” – ot, ktoś zgodził się na masaż pleców, a stracił dziewictwo. Dlatego pytanie o zgodę powinno być nie tylko postawione precyzyjnie, ale i ponawiane za każdym razem, kiedy chcemy posunąć się dalej – niezależnie czy z dopiero poznaną, czy ze znaną od lat osobą. W przypadku zgody „tak” nie pokrywa siedmiu aktywności za jednym zamachem. To, że dziewczyna zgadza się na seks oralny, nie oznacza, że zgadza się na penetrację. To, że wsadzamy komuś palec w tyłek, nie oznacza, że może się tam za moment znaleźć pachołek amsterdamski. Przykładów nieporozumień jest zbyt wiele, a najgorsze w nich jest to, że bardzo często po fakcie ofiara w jakiś sposób próbuje zracjonalizować to, co się wydarzyło. I tu bez zaskoczenia: zazwyczaj na swoją niekorzyść i w przekonaniu, że wysyłała mylne sygnały.

Z „nie” jest jeszcze jeden problem: często pojmowane jest (lub, co gorsza, wypowiadane) jako „może, jeżeli bardziej się postarasz”, „może, o ile dłużej popróbujesz”, dlatego traci na znaczeniu i, niestety, na poszanowaniu. Ludowe mądrości typu: „kobieta mówi nie, a myśli tak” niestety, nie biorą się znikąd. Przypomnę tylko, że w bezpośredniej konfrontacji za „przekonywanie” i „próbowanie” zabierze się ten, kto w danym układzie czuje się pewniejszy, silniejszy i… ważniejszy.

Dlatego powinniśmy wziąć sobie do serca potrzebę re-edukacji w zakresie znaczenia słów „tak” i „nie” oraz zwracania szczególnej uwagi na element zgody. A zresztą, uświadamianie, jak ważna jest rozmowa i poszanowanie dla woli i odrębności drugiego człowieka przyda się nie tylko młodzieży. I dla nas, dorosłych, nie jest jeszcze za późno.

okładka wpisu