Ten, w którym wspominam nieudane randki i odkrywam „50 twarzy Tindera”

Ten, w którym wspominam nieudane randki i odkrywam „50 twarzy Tindera”

Nigdy nie byłam fanką typowych randek – dowodem na to niech będzie fakt, że na pierwszą randkę z moim obecnym, wieloletnim partnerem umówiliśmy się po trzecim seksie. Nasza oficjalna rocznica przypomina o dniu, w którym po raz pierwszy poszliśmy ze sobą do łóżka – jest to 6 września (lub, jak kto woli – 69, co w zasadzie odpowiada jednej z wielu aktywności, które wydarzyły się tej nocy).

wpis inspirowany książką „50 twarzy Tindera” Joanny Jędrusik, której Proseksualna matronuje

Niedawno oglądałam na Netfliksie program Dating around. Kamera śledzi w nim osoby, które odbywają kilka pierwszych randek w ciemno po to, by ostatecznie zaprosić kogoś na randkę numer dwa. I oprócz odczuwania second-hand embarrassment, czyli zażenowania z drugiej ręki, spowodowanego albo realną niezręcznością osób uczestniczących, albo po prostu takim, a nie innym montażem, doszłam do wniosku, że dziś bałabym się umawiać na „normalne” randki.

Bohaterami jednego z odcinków Dating around byli homoseksualni mężczyźni. Jednym z potencjalnych kandydatów był dość ekscentrycznie prezentujący się facet, który określił się jako twórca tekstów piosenek i wyprowadzacz psów, co zostało przedstawione w stylu „aktor na pół etatu i pełnoetatowy barista”. I choć nie ma absolutnie nic złego w byciu pełnoetatowym baristą przy jednoczesnym chodzeniu na kursy aktorskie i castingi, to nie da się ukryć, że jest w tym zestawieniu jakaś pogarda dla czyichś marzeń i celów. Nawet mężczyzna, który wybierał potencjalnego chłopaka, obcując z wyprowadzającym psy artystą, miał minę w stylu „czuję pierda”.

Oglądając ten odcinek, czułam spory dyskomfort, bo prawda jest taka, że kilka lat temu byłam tym kolesiem – półetatową blogerką i pełnoetatową baristką (serio, na tyle niezłą, że firma, w której byłam zatrudniona, wysłała mnie na kurs malowania mlekiem), czyli kiepskim zwrotem inwestycji dla kogoś, kto szuka księżniczki z bajki lub chociaż „normalnej” dziewczyny.

Zanim na dobre wprowadziłam w życie plan zostania „panią od seksu”, byłam na kilku klasycznych randkach. Tinder jeszcze nie istniał lub dopiero raczkował. Były za to portale randkowo–towarzyskie, na których tak samo, jak w aplikacji, szukało się interesującego „matcha”. Z jednej z nich koleś… uciekł. Szliśmy dość wąskim chodnikiem, on za mną, w pewnym momencie odwróciłam się, a go nie było. Chwilę wcześniej pouczał mnie, że nie powinnam przeklinać, bo mu się to u kobiet nie podoba, a ja odpowiedziałam, że może powinien wyluzować. Na inną facet przyszedł, ale jakoś za bardzo trzymał ręce przy sobie. Zapytany, o co chodzi, odparł, że jakiś czas temu ustalili z obecną dziewczyną, że są mono i na wyłączność, ale nie chciał odwoływać spotkania, chociaż czuje, że „teraz trochę ją zdradza”. Jeszcze inną ja zakończyłam wcześniej, kiedy miś kolorowy z Europy Zachodniej zwierzył mi się, że najbardziej lubi umawiać się z dziewczynami z Europy Wschodniej, bo są łatwe i nie trzeba się przy nich aż tak starać. To pozwoliło mi jednak zrozumieć, że to nieudane randki tworzą zapamiętywalne historie.

Pomimo obaw, mam przeczucie, że i dziś randkowanie dostarczyłoby mi ich całkiem sporo. W końcu nie lubię ukrywać ani kłamać na temat tego, czym się zajmuję, więc niejednokrotnie zdarzyło mi się być odbieraną jako obietnica dzikich, nieokiełznanych seksów lub ktoś, komu chce się zająć czas, opowiadając o wszystkich seksualnych czkawkach, ale niekoniecznie poświęcić swój, by tę osobę poznać jako człowieka. A skoro o czasie mowa, to choć żyję dla wciągających opowieści, wolę sytuacje, w których czuję, że wszystkie strony go zyskują, nie tracą. Dlatego cieszę się, gdy z bezpiecznej przestrzeni swojego domu mogę obserwować i poniekąd oswajać świat, którego nie jestem na tę chwilę częścią.

Okładka książki "50 twarzy Tindera"50 twarzy Tindera, książka, której Proseksualna matronuje, to zapis zyskanych i straconych czasów Joanny Jędrusik. Zyskanych, by przy pomocy aplikacji znaleźć bliskość, satysfakcjonujący seks, przyjaźń i tworzyć intensywne relacje, które trwały od kilku godzin do kilku miesięcy. Straconych na antyfeministów, antysemitów, rasistów i pracę emocjonalną, którą włożyła, by udowodnić im, że się mylą, a która pewnie przeszła bez echa. I według mnie w tych drugich tkwi siła opowiadanej przez autorkę historii. Historii, dzięki której można uświadomić sobie, że nie jesteśmy jedynymi osobami, którym na randkach przydarzają się rzeczy śmieszne (pewnie dopiero po czasie), ale i straszne, jak na przykład ta z udziałem fana Breivika, który po szybko zakończonym spotkaniu śledzi Joannę, nakręcony niczym Jack Nicholson w końcowych scenach Lśnienia (jej porównanie).

Autorka na swoim przykładzie pokazuje, jak wielowymiarowe jest bycie częścią Tindera. Z jednej strony aplikacja ma spory wpływ na poczucie własnej atrakcyjności – dzięki licznym „matchom” można całkiem nieźle się dowartościować, a z drugiej wytwarza one nowe, a często kosztowne potrzeby w obrębie stylu życia. Czasem można tam trafić na osoby, które będąc w związkach, zwyczajnie chcą sprawdzić, czy jeszcze potrafią kogoś sobą zainteresować, albo takie, które zalogowały się w aplikacji po traumatycznych doświadczeniach, takich jak rozstanie lub zdrada, by odbudować pewność siebie i po prostu poćwiczyć umiejętność rozmowy oraz spędzania czasu z osobami płci potencjalnie interesującej.

Tinder w doświadczeniach Joanny Jędrusik jest jednocześnie demokratyczny i klasistowski, wywołuje poczucie osamotnienia, ale też je zwalcza, pozwala na ucieczkę od codzienności, jednocześnie przypominając o jej trudach, a ludzie go użytkujący są prawdziwi, ale jakimś cudem tak osobliwi, że prawie nierealni, niczym postacie z filmów.

I przez to wszystko autentycznie nabrałam ochoty, aby pójść na jakąś dziwną randkę… Dla historii!

***

9 maja 2019 w Barze Studio w Warszawie odbędzie się spotkanie z Joanną Jędrusik, które poprowadzi Karolina Sulej. Szczegóły na stronie wydarzenia!

***

okładka wpisu: The Lazy Artist Gallery via Pexels

Komentarze zamknięte.
  1. krecikhotg

    2 maja 2019 at 21:03

    Udana randka to ostatnio taki ewenement, że nie ma o czym pisać.
    Nie pamiętam bym przez ostatnie półtorej roku była na jakiejkolwiek udanej.