Satisfyer One Night Stand | Gadżetowy trend, którego nie pojmuję

Satisfyer One Night Stand | Gadżetowy trend, którego nie pojmuję

Satisfyer One Night Stand to jeden z gadżetów, które przywiozłam z tegorocznych targów branżowych – znalazł się wśród upominków wręczanych odwiedzającym przy wejściu.

Zaintrygował mnie na tyle, że kiedy dotarłam do domu, postanowiłam go wypróbować. Nawet trochę wbrew sobie. Ale ciekawość i zapał do testowania gadżetów erotycznych wzięły górę.

Satisfyer One Night Stand – moje doświadczenia

Pierwsze wrażenia

W przeciwieństwie do większości gadżetów marki Satisfyer, które pakowane są w kartonowe pudełka, One Night Stand zapakowany jest w kolorową plastikową torebkę. Wewnątrz znajduje się gadżet, książeczka informacyjna oraz instrukcja obsługi. Gadżet zasilany jest przy pomocy baterii, które są wewnątrz, więc przed uruchomieniem zabawki trzeba usunąć plombę, która znajduje się pomiędzy akumulatorkami a punktem styku.

Jest to jeden zmniejszych gadżetów do bezdotykowej stymulacji łechtaczki, z jakimi miałam do czynienia. Bardzo odpowiada mi jego lekko spłaszczony kształt. Nie mogę też napatrzeć się na głęboki, bordowy kolor – wciąż rzadko spotykany w gadżetowej branży.

Obudowa wykonana jest z twardego plastiku ABS, zaś część okalająca łechtaczkę – z silikonu. Są to nieporowate materiały bezpieczne dla ciała ludzkiego. One Night Stand ma jeden przycisk, który służy do włączania i wyłączania zabawki oraz przełączania trybów stymulacji. Zabawka nie jest jednak wodoodporna – według instrukcji również czyszczenie pod bieżącą wodą nie wchodzi w grę.

W działaniu

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że dysza ma całkiem sporą średnicę, a jej krawędź jest wąska. Była to dla mnie jasna zapowiedź, że One Night Stand będzie całkiem skutecznie okalał clitoris. Przycisk wygodnie operuje się kciukiem, a jego faktura sprawia, że łatwo wymacać go na trzonie podczas użytkowania zabawki.

Ponieważ Satisfyer One Night Stand został zaprojektowany jako gadżet „próbny”, oferuje jedynie 4 poziomy intensywności stymulacji. Pierwszy z nich jest bardzo, bardzo subtelny – dla mnie wystarczający, aby lekko pobudzić łechtaczkę. Drugi i trzeci zaś są świetne, orgazmiczne, ale nie doprowadzające na szczyt zbyt szybko – w moim przypadku jest to kwestia jakiejś minuty nieprzerwanej stymulacji.

Natomiast przeskok pomiędzy trzecim a czwartym poziomem to jakieś nieporozumienie – różnica w intensywnościach jest zdecydowanie zbyt duża, a „trójka” niekoniecznie przygotowuje clitoris na to, co ma nastąpić. Co ciekawe, intensywne ssanie z poziomów 2 i 3 w „czwórce” przechodzi w coś na kształt powierzchniowego wibrowania.

Czyszczenie Satisfyera One Night Stand nie dla wszystkich osób będzie wygodne. Ja wybrałam sprej czyszczący oraz ściereczkę i wytarcie gadżetu do sucha. Niestety, nie da się rozmontować zabawki tak, aby oczyścić przestrzeń pomiędzy trzonem a dyszą, więc podczas mycia trzeba zwrócić uwagę na zbierające się w niej zanieczyszczenia.

W czym problem?

Skoro Satisfyer One Night Stand ewidentnie nie jest taki zły, w czym tkwi problem? Cóż, jest to gadżet jednorazowy. Może nie tyle „jednorazowy”, co oferujący 90 minut zabawy*, po których zabawka umiera na amen i trzeba ją wyrzucić. Tak, przeznaczeniem tej zabawki jest wylądować w elektrośmieciach. Domyślam się jednak, że nie każdy ma blisko siebie taki punkt. Zatem bardziej realistycznie – przeznaczeniem gadżetu jest wysypisko. Bo nie czarujmy się – mało kto, kto świadomie sięga po jednorazowy gadżet, zada sobie trud, aby go odpowiedzialnie zutylizować.

Tym bardziej dziwi mnie to, że Satisfyer One Night Stand jest w regularnej sprzedaży, również na stronie producenta, i kosztuje ok. 42 zł (10 euro). Za niewiele więcej można nabyć np. Satisfyera 1, który jednorazówką nie jest (wymaga jednak zmiany baterii) lub model Penguin z ładowarką, który już jakiś czas temu recenzowała na blogu czytelniczka.

Pamiętam też, że jeden z sex shopów prowadził akcję, w ramach której dorzucał One Night Stand do każdego zamówienia. Nie twierdzę, że wykorzystanie jednorazowego produktu jako gadżetu promocyjnego jest w jakikolwiek sposób lepsze, ale chyba bardziej zrozumiałe. Ot, ktoś chce dotrzeć do nowej grupy potencjalnych kupujących, więc pozwala im wypróbować technologię, której może jeszcze nie znają.

* 90 minut według informacji na opakowaniu, na stronie marka obiecuje zaś 35, więc jest to spora rozbieżność. Chyba bezpieczniej będzie uznać, że bardziej realistyczne są informacje podane na stronie Satisfyera.

Nie tylko Satisfyer

Swojego czasu również Womanizer wypuścił jednorazowy bezdotykowy stymulator łechtaczki o wdzięcznej nazwie The One. „Ten jedyny” oferował zawrotne 30 minut zabawy. Wiem, że zaprojektowano go jako element jednego z erotycznych kalendarzy adwentowych, a na chwilę obecną Womanizera-jednorazówkę jako osobny produkt można kupić jedynie w Australii.

Jednorazowa elektronika – niezależnie, czy jest to aparat fotograficzny, power bank, czy gadżet erotyczny, zwyczajnie budzi mój sprzeciw. I absolutnie nie obwiniam osób, które po tego typu produkty sięgają. Są tanie, łatwo dostępne, czasem mogą pomóc w sytuacji kryzysowej, jak na przykład wspomniany power bank. Mam jednak za złe markom, że wciąż, w obecnych czasach, kiedy poziom zaśmiecenia planety to nie jakaś wiedza tajemna, decydują się na wprowadzanie do obrotu tego typu produktów.

Aby jakoś odkupić swoje przewinienie, na tę chwilę sięgnęłam po Satisfyera One Night Stand podczas kilku niedługich sesji. Zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później akumulatorki wykitują, więc chcę wykorzystać gadżet w pełni, aby naprawdę nie okazał się produktem jednorazowym.

Jak Satisfyer One Night Stand wypada na tle innych modeli?

Czy One Night Stand jest reprezentatywny w stosunku do tego, co oferują wielorazowe Satisfyery? Cóż, i tak, i nie. Według mnie rzeczywiście pozwala poznać i wypróbować fenomen bezdotykowej stymulacji łechtaczki. Trochę wstyd przyznać, ale na ten moment był to dla mnie najlepszy i najbardziej skuteczny z ssących Satisfyerów, które miałam okazję wypróbować. Jestem prawie pewna, że ma to związek z tym, jak blisko dyszy znajduje się mechanizm ssący. Większe akcesoria marki wydawały mi się nieco bardziej przytłumione, nie aż tak intensywne i precyzyjne, a więc – mniej skuteczne. A ten jakimś cudem się sprawdził.

Z tego powodu sądzę, że sięgnięcie po ten model może być nieco mylące. Producent zdecydował się na wyposażenie go w 4 różne intensywności, które w regularnych akcesoriach Satisfyer oznaczają przeskok mocy o 2-3 poziomy. Ale moc to nie wszystko, bo liczy się też kształt, to, jak zorganizowane są „bebechy” zabawki. A w kolekcji nie ma gadżetu o podobnej formie, więc odczuwalna stymulacja może się nieco różnić.

Naprawdę, nie miałabym nic przeciwko, gdyby Satisfyer One Night Stand występował w wersji z ładowarką lub na wymienialne baterie. Jest „torebkowo” mały, poręczny, estetyczny (ten kolor, no!). Wydaje mi się, że nawet istniejącą formę dałoby się przerobić na wielorazówkę – nie zgrzewać plastikowej obudowy i umożliwić kupującym samodzielne zmienianie baterii. Chętnie dołączyłabym go do akcesoriów podróżnych na wyjazdy, na które muszę spakować się lekko.

Póki co z żalem czekam na moment, w którym One Night Stand wyzionie ducha i stanie się jedynie rekwizytem…

Lubisz tworzone przeze mnie treści?