Cokolwiek by to nie było, pamiętaj o podstawowej zasadzie: najpierw seks, potem żarcie. W drugą stronę raczej nie zadziała.
Możemy do woli narzekać na kolejne skomercjalizowane święto, zawłaszczone (i pewnie wykreowane) przez Hallmark, Coca Colę i Nestlé, ale prawda jest taka, że to walentynki inspirują wiele osób do spróbowania w seksie czegoś nowego. I bardzo dobrze! Według mnie każdy powód jest dobry, by urozmaicać swoje życie erotyczne. Takim powodem może być też zniżka na seksowne zakupy, dlatego czytaj dalej…
Co więc znajdzie się w walentynkowym menu seksualnym wielu par?
1. Ta nowa (i zapewne – awykonalna) pozycja
Walentynki to idealny moment na sprawdzenie skuteczności noworocznych postanowień dotyczących poprawienia sprawności fizycznej. Chociaż seks to nie sport wyczynowy zarezerwowany wyłącznie dla tych o wysokiej wydolności organizmu, miło jest uprawiać go z kimś, kto nie łapie skurczu w pozycji innej niż leżąca. Serio, w łóżku fraza skinny fat nabiera całkiem nowego znaczenia. Sama bardzo często przeglądam różne wydania Kamasutry, aby zainspirować się i sprawdzić, czy dane pozycje są tak satysfakcjonujące i wykonalne, jak obiecuje Vātsyāyana. Zazwyczaj nie, ale zabawy jest przy tym co niemiara. Nawet „na sucho”.
Równie dobrym pomysłem jest przeniesienie igraszek poza sypialnię, na przykład do łazienki. Niedawno na blogu Kinky Winky pojawił się praktyczny poradnik dotyczący seksu w wodzie – jest bogato ilustrowany, więc nie radzę otwierać w miejscu pracy!
Przyznać się, kto kliknął pomimo ostrzeżenia?
2. Coś, co łączy seks i jedzenie
Podczas walentynek kieruję się jedna zasadą: najpierw seks, a dopiero potem jedzenie. Człowiek najedzony, to człowiek z reguły nieruchawy (dosłownie). Szczęśliwie walentynki wypadają w weekend, więc jest spora szansa, że większość z nas będzie wyspana, nawodniona i gotowa do erotycznych akcji.
A gdyby tak połączyć dwa rodzaje konsumpcji w seksowną zabawę z użyciem jedzenia? Niech walentynki staną się tym jednym dniem w roku, w który pozwolimy sobie na naprawdę brudny seks, po którym marchewka z natką już nigdy nie będzie tylko marchewką.
O połączeniu skesu i zabawy jedzeniem szerzej pisałam tutaj.
3. Coś inspirowanego bullshitem z 50 twarzy Greya
To, że 50 Shades of Grey nie jest literaturą najwyższych lotów powiedziano i napisano już setki tysięcy razy. Mimo to nie można zaprzeczyć, że „mamuśkowe porno” E. L. James stało się ewenementem na skalę światową i, co tu dużo mówić, zainspirowało wiele par (i singielek/singli) do otwarcia się na nowe praktyki seksualne. Grey bez wątpienia wpłynął też na rozwój BDSM-szyku, czyli relacji D/s w wersji glamour.
Nie jest więc niespodzianką, że powstała cała kolekcja gadżetów inspirowanych tymi, które pojawiają się na kartach powieści. Obejmuje ona całkiem niedrogie zabawki i muszę przyznać, że są one całkiem niezłe, jeżeli komuś nie przeszkadza logo z tytułem powieści. Walentynki to powód dobry, jak każdy inny, by zawiązać komuś oczy i delikatnie go wychłostać. W końcu – dlaczego nie?
4. Specjalna bielizna i/lub przebieranki
Na własnej skórze przekonałam się, że bielizna erotyczna bieliźnie erotycznej nierówna i teraz wiem jedno – lepiej inwestować w taką, w której da się przetrwać kilka godzin, zwłaszcza wtedy, gdy jest schowana pod ubraniem. Zmysłowy kontakt materiału ze skórą i sama świadomość, że ma się na sobie coś seksownego, są bardzo podniecające i naprawdę potrafią nastroić na seks. Drapanie i wżynanie się w najintymniejsze otwory ciała – niekoniecznie.
W moim przypadku dobrze sprawdzają się produkty Obsessive oraz polskiej marki Anais (paseczkowe konstrukcje, ale na tyle elastyczne, że nie wyglądam jak szynka w siatce). Niewątpliwą zaletą Obsessive i Anais jest jakość produktu w stosunku do ceny. Seksowne body, które dobrze wytrzymuje wielokrotne pranie, można znaleźć już w cenie 50 zł. A po niebanalne koncepty i piękne opakowania warto zwrócić się do hiszpańskiej marki Happy Lola – sama dla własnej przyjemności zakupiłam u Loli… niewidzialną bieliznę. Tak, królowa jest naga!
Zawsze zastanawia mnie jednak dysproporcja pomiędzy seksowną bielizną dla kobiet a produktami dla mężczyzn. W świątecznym poradniku prezentowym pisałam m.in. o erotycznym kostiumie kelnera/fraku, który był jednym z nielicznych nie-przaśnych egzemplarzy. Bo, sorry, ale stringi z głową słonia w miejscu penisa jakoś nie nastrajają mnie do zmysłowej akcji. Jeżeli już o frakach mowa, kiedy do mojej skrzynki e-mailowej trafił newsletter Lelo z informacją o fraku na penisa, myślałam, że 1 kwietnia przyszedł w tym roku wcześniej. Tak, Tux (TM) to ozdoba i bardzo chciałabym zobaczyć ją na jakimś żywym penisie, więc jeżeli ktoś jest w posiadaniu fraczka, bardzo proszę o podesłanie mi zdjęcia. Może być bez twarzy.
Więcej o seksie i przebierankach przeczytasz tutaj.
5. Wspólne oglądanie porno
Polecam. I niech będzie to dobre porno.
6. Inwestycja w zabawki erotyczne
Chociaż praktycznie każdy gadżet może być używany wspólnie i z korzyścią dla wszystkich zaangażowanych stron, w walentynki miło jest sięgnąć po coś „dla pary”, co na dodatek pobudzi erotyczną kreatywność, jak na przykład… gry erotyczne. Foreplay in a Row (recenzja tutaj) lub Tie and Tease (coś dla amatorów BDSM o różnym stopniu „wkręcenia” w kink) to sprawdzone gry dla seksualnych geeków.
Nieco inny rodzaj zabawy oferuje marka YESforLOV – w kolekcji można znaleźć gotowe zestawy do zmysłowych igraszek, jak na przykład Burning Desire ze świecą do masażu, czy Niegrzeczne Gry z zestawem erotycznego detektywa i żelem stymulującym dla kobiet.
Również Lelo ma w swoim asortymencie ciekawie skomponowane zestawy w specjalnej walentynkowej promocji: Open Secret z miniwibratorem Mia w kolorze czerwonym, Heaven Scent z zapachowym wibratorem łechtaczkowym oraz Only You z wibratorem Soraya. Dodatkowo do 14 lutego obowiązuje kod rabatowy LELOVDAY17 uprawniający do 20% zniżki na wszystkie produkty, również te przecenione.
Walentynki to naprawdę doskonała okazja, aby wprowadzić do seksualnego menu te pozycje (czasem dosłownie), które w żaden inny dzień nie przyszłyby wam do głowy. Niech 14 lutego będzie pretekstem do przetestowania nowych form ekspresji seksualnej. Nawet tych, które szczególnie w ten dzień mogą wydawać się najbardziej kiczowate i banalne.
Komentarze zamknięte.
Pingback:
Ka Lat
3 lutego 2016 at 17:47Dzięki za propozycje gier!
Nat
4 lutego 2016 at 10:09Bardzo proszę, mam nadzieję, że umilą niejeden wieczór!
Pau
30 stycznia 2016 at 02:34Nat, czy jest jakaś szansa, żeby powstawały również angielskie wersje Twoich postów?
Nat
30 stycznia 2016 at 11:16Bardzo bym chciała, ale nie mam na chwilę obecną takich mocy przerobowych. Gdybym blogowała na cały etat, pewnie rozważyłabym publikowanie w dwóch językach, ale oprócz Proseksualnej mam pracę, hobby, partnera, więc muszę pomiędzy tymi aspektami życia znaleźć odpowiedni balans.
Często dostaję pytania, dlaczego nie piszę bloga po angielsku, przecież miałabym większe szanse na popularność, etc. Zawsze wtedy odpowiadam, że w Polsce mam więcej do zrobienia – w końcu źródeł anglojęzycznych jest naprawdę sporo, a Polska znacznie bardziej potrzebuje edukacji seksualnej.
f
28 stycznia 2016 at 21:29Ja obejrzałam poradnik w miejscu pracy! :D I zakochałam się w tych zdjęciach, szczególnie tym z dwoma paniami w wannie – aż mam ochotę ustawić je na tapetę~~
Oliwia P
28 stycznia 2016 at 17:01Ostatnio wygrałam bon na 50zł do obessive, właśnie tutaj. Już wykorzystałam, kupiłam między innymi bodystocking. Pierwszy raz w życiu mam z czymś takim do czynienia, i polecam. Nie trzeba się rozbierać nawet :D
Lady_Pasztet
28 stycznia 2016 at 14:27Body z dziurką powiadasz… hymmm.
Nat
28 stycznia 2016 at 14:28Powiadam i polecam. Nie trzeba się w łóżku nawet rozbierać, taka wygoda.
Juiz
29 stycznia 2016 at 23:35Sama bym chętnie kupiła.
No ALE.
Np. takie Obsessive największy rozmiar jaki ma to 2XL gdzie w pasie max 84 cm.
No proszęęęęęęęęę… to jest 2XL? Rozdziałka pomiędzy S/M a 2XL to (po maksymalnych rozmiarach) 10 cm.
I nawet to, że są podobno rozciągliwe nic nie pomoże.
Zastanawia mnie skąd to się bierze?
Mając lat 20 i miałam w pasie 74 cm nosiłam rozmiar 36/38 (38 czyli M) , rozmiar 40/42 (czyli L) to było około 10cm więcej w pasie, 44/48 (XL) to kolejne 10cm i a 2XL to powinno już być 50/52 coś około 100 cm w pasie (!)
I jak żyw, nie mam problemu z kupowaniem ubrań w rozmiarówce polskiej tak dołuje mnie kupowanie szytych ciuchów i łaszków w Chinach. Mając rozmiar M i chcąc kupić głupie stringi od Chińczyków jeszcze za starego stadionu w stolicy byłam zaskoczona gdy polskie M okazało się Chińskim 2XL…
Kiedyś pisałam tutaj, że brak jest naprawdę ładnej bielizny ero w większych rozmiarach… bo jakaś tam jest, ale jak na nią patrzę to widzę coś rodem z psiaśnego PRL’u i niedobrze mi się robi… a przecież chcę się czuć seksowna i apetyczna nawet jeśli nie wyglądam jak kiedyś.
I tak moje zakupy z erobielizną kończą się każdorazowo megafrustracją, bo choć pracuję nad swoją figurą to stosowanie takiej rozmiarówki przez firmy bieliźniarskie powoduje, że nie mam wcale ochoty robić zakupów i momentalnie przechodzi mi ochota na jakiekolwiek amory.
Nat
30 stycznia 2016 at 11:11A patrzyłaś na wyroby Andalei? Mają bardzo zróżnicowany asortyment i kolekcje, hm… nierówne pod względem „piękności”, ale można znaleźć naprawdę fajne projekty. Ponadto też Marks&Spencer szyje „true to size” i ma na działach z bielizną może nie komplety erotyczne per se, ale różne komplety i body. Bieliznę stricte erotyczną w dużych rozmiarach ma np. Lovehoney, ich size plus to do ok. 112 cm w pasie, a z ich brytyjskiej strony wysyłka wcale nie wypada tak drogo. Czasem po prostu trzeba szukać „zagranico”…
Zdaję sobie też sprawę, że rozmiarówka rozmiarówce nierówna, a problem XL i 2XL jest dosyć kontrowersyjny, bo z założenia XXL jest o pół rozmiaru większe od XL, zaś 2XL powinno być większe o cały rozmiar. Sama już dawno przekonałam się, żeby nie patrzeć na oznaczenia, a na wymiary, porównywać je z tym, co mam już w szafie.